Choć dosłownie za chwilę światło dzienne ujrzy nowy studyjny krążek Dream Theater, jego wokalista James LaBrie znalazł czas na przygotowanie i wydanie w tym samym roku swojego kolejnego solowego albumu. Wszystko się udało dosyć sprawnie wykonać, bo Kanadyjczyk skorzystał ze sprawdzonych już na poprzednim albumie wzorów. Ten sam skład (Matt Guillory, Peter Wildoer, Marco Sfogli, Ray Riendeau) i sprawdzona muzyczna receptura, która fajnie zafunkcjonowała na wydanym trzy lata temu Static Impulse, musiały usprawnić pracę nad płytą.
Zaskoczeń zatem nie ma absolutnie żadnych. I bardzo dobrze, bo po co grzebać przy czymś, co zgrabnie zaskoczyło. Po kombinowankach pod szyldem mało wyrazistego MullMuzzlera i po zróżnicowanym Elements Of Persuasion (pierwszym albumie artysty sygnowanym jego nazwiskiem) wydaje się, że muzyk znalazł swoją właściwą ścieżkę w melodyjnym, ciężkim graniu. Zarzutem może być zatem tylko to, że na Impermanent Resonance mamy idealną wręcz powtórkę z rozrywki (czytaj ze Static Impulse). Reszta jest już wybornym, absolutnie przebojowym rockowym graniem z metalowym wykopem.
Mikstura jest jasna. Charakterystyczny wokal LaBrie (podrasowany ładnymi harmoniami) skontrastowany niekiedy z growlowymi partiami perkusisty Petera Wildoera oraz wprowadzone również na zasadzie przeciwieństw cięte, metalowe, bądź progmetalowe riffy obok gęsto wykorzystywanej elektroniki. Ów progmetalowy pierwiastek podkreśla ponadto bardzo ekspansywna gra Wildoera, dla mnie jednego z bohaterów tego albumu.
Wiem, że to zdanie – wytrych, tysiące razy wykorzystywane w rozmaitych recenzjach, ale tu naprawdę nie ma słabych punktów a niemalże każdy kawałek uderza bezczelnie nośnym refrenem. Rozpędzony Agony jest po prostu świetnym openerem. Co ciekawe, album w wersji limitowanej kończy bonusowo dodany Why, numer tej samej - „galopująco-przebojowej” - klasy. Spokojnie, reszta – no może jeszcze poza momentami „rzeźnickim” I Will Not Break – już tak nie pędzi. Znajdą w niej nawet coś dla siebie miłośnicy balladowych klimatów (Back On The Ground, Say You're Still Mine). Najlepsze momenty? Dziś Holding On, Destined To Burn, Amnesia i choćby nafaszerowany elektroniką w depeszowym stylu Lost In The Fire. Ale może za tydzień znajdę sobie innych faworytów. Bo to równa i bardzo udana płyta.