ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Pain Of Salvation ─ BE w serwisie ArtRock.pl

Pain Of Salvation — BE

 
wydawnictwo: InsideOut Music 2004
dystrybucja: Mystic
 
1. Animae Partus (1:48)
2. Deus Nova (3:18)
3. Imago (5:11)
4. Pluvius Aestivus (5:00)
5. Lilium Cruentus (5:28)
6. Nauticus (4:58)
7. Dea Pecuniae (10:09)
8. Vocari Dei (3:58)
9. Diffidentia (7:36)
10. Nihil Morari (6:27)
11. Latericius Valete (2:27)
12. Omni (2:37)
13. Iter Impius (6:21)
14. Martius/Nauticus II (6:41)
15. Animae Partus II (4:08)
 
Całkowity czas: 75:58
skład:
Daniel Gildenlow - v,g; Fredrik Hermansson - k; Johan Hallgren - g; Johan Langell - dr; Kristoffer Gildenlow - b; gosc. Cecilia Ringkvist - v; Mats Stenlund - org; The Orchestra of Eternity
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,6
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,3
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,4
Album jakich wiele, poprawny.
,4
Dobra, godna uwagi produkcja.
,5
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,6
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,22
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,19
Arcydzieło.
,69

Łącznie 140, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 5 Album jakich wiele, poprawny.
19.11.2004
(Recenzent)

Pain Of Salvation — BE



Obiecałem na forum, że jeśli Be zrobi na mnie choć w połowie tak duże wrażenie, jak tegoroczne The Streets, napiszę recenzję. Bynajmniej nie zamierzam tu jednak odstawiać chałtury dla czystego spełnienia obowiązku. Myślę, że serwisowi przyda się tekst dotyczący tego krążka pisany przez osobę neutralną zarówno względem zespołu jak i progresywnego metalu w ogóle. Zarazem wyłącznie (co podkreślam) do takich osób skierowany. A więc spojrzenie z drugiej, ignoranckiej strony lustra.

Że Be jest konceptem złożonym, jasno sugeruje już sama wkładka. Aby zrozumieć zamiary i - być może - odkryć jego właściwe piękno, potrzeba zapewne czasu i dogłębnej analizy. Nie wszyscy jednak chcą czy mogą sobie pozwolić, by każdemu kolejnemu wydawnictwu poświęcać tak wiele uwagi. Ograniczę się więc do oceny zawsze najważniejszej muzyki, a pominę warstwę tekstową, filozoficzne wizje itd.

Zacznijmy od tego, że to nie jest płyta progmetalowa, po raz ostatni zresztą używam tu tego określenia. Już samą ogromną wielobarwność Be, pomimo, źe eklektyzm jest dziś zjawiskiem popularnym, można uznać za zaletę. To wyjście w teren nastawia do albumu pozytywnie. A o dziwo nie przeszkadza spójności całości. Twórca przemyślał wszystko starannie - zadbał o ideę przewodnią, szkic, ustalił parametry tworząc gotową i - przyznajmy - dość interesującą formę. Zapomniał jednak wypełnić ją równie starannie dobraną treścią.

Sporo tu, z punktu widzenia kogoś zainteresowanego muzyką, a nie przesłaniem, zwykłego marnowania czasu. Bo czy takie "Animae Partus", "Deus Nova", odliczania przed utworami itd., mogą cokolwiek ciekawego zaoferować? Sample, nawet świetnie nagrane, same w sobie nie stanowią dziś wartości. (Niech będzie, dźwięk kojarzący się z rwaniem ziemi w "Deus Nova" (2:22), chyba mój ulubiony moment, robi wrażenie, ale to wyjątek.)

Podoba mi się arturiański nastrój "Imago", ale pokrewne brzmienia do perfekcji doprowadziło wielu innych artystów. To samo można powiedzieć o filmowo-klasycznym "Pluvius Aestivus". Niemniej jednak jest to najładniejsza kompozycja Be. Zwraca uwagę jej odmienność oraz specyficzna ciągłość - zjawisko dotąd rzadkie w jakże intensywnej, pełnej dynamicznych i stylistycznych fluktuacji muzyce PoS. Jakby świadome wymuszenie cierpliwości na przyzwyczajonym do czego innego słuchaczu. Takie wystawianie odbiorcy na próbę, nie wiedzieć czemu, bardzo mi się podoba, jak i cały ten utwór (pomimo świadomości, że przy specjalistach gatunku wydaje się wtórny). PoS bez gitar, perkusji, basu i wokali - czy już sam opis nie jest ekscytujący? Z kolei "Nauticus", który udowadnia, że charakterystyczny głos Gildenlowa do chóru nieszczególnie się nadaje, może się wydać atrakcyjny właśnie dzięki owej niedoskonałości, nieprzystawaniu do powszechnych standardów oraz fantastycznemu brzmieniu.

Doceniam więc względnie szerokie horyzonty Gildenlowa, jakby dojrzewającego wraz ze swoimi słuchaczami; jego otwarcie na relatywnie odważne eksperymenty dotyczące brzmienia zespołu. O ile więc zjawisko utworów niePoSowych jest ciekawe, o tyle fragmenty bliższe dotychczasowej stylistyce grupy z braku efektu zaskoczenia, nowości, maskującego niedobory jakościowe - wypadają blado. Poszukiwania wyjątkowych melodii, struktur kompozycyjnych, poruszającej gry czy pięknego śpiewu (vide "Undertow") kończą się niepowodzeniem. Z zestawu "Lilium Cruentus", "Dea Pecuniae", "Diffidentia", "Nihil Morari", "Omni" - na większą uwagę zasługuje chyba tylko ten ostatni. Cieszy za to brak popisów instrumentalnych - wyjątkiem jest "Martius/Nauticus II", który wszakże wypada zupełnie nieźle w swej dynamicznej skromności i (pomijając wstęp) bardzo przyjemnym, frywolnie sielskim charakterze. Rewelacyjny jest też początek krótkiego "Latericius Valete" - pierwsze 90 sekund to doskonale współpracujące instrumenty, ładny temat (czy raczej prosty układ akordów), obiecujący nastrój. Oba kawałki wraz z "Pluvius Aestivis" tworzą trójkę, dla której po Be warto sięgnąć. Za to na przykład ostatnie minuty "Dea Pecuniae" to porażka.

Proste pytanie, co mi się tu naprawdę podoba, sprawia jednak niemały kłopot. Wokalna nadbudówka zasadniczo przytłacza. Nie ma też na Be ani jednego bezwzględnie porywającego riffu, a przecież poprzednim albumom niekiedy wręcz ich zbywało. Najlepszą robotę na Be wykonują smyczki, flety oraz fortepian - im podziękować trzeba za najbardziej udane tematy i odrobiny refleksyjnego piękna. Z kolei najgorzej wypadają gitary elektryczne (gdy przesterowane), liczne recytacje (w trakcie utworów wprowadzają niepotrzebne wrażenie chaosu, odwracają uwagę od muzyki, choć może to i dobrze) oraz - odważmy się to powiedzieć - wokale. Gildenlow, z nielicznymi wyjątkami (np. "Martius..."), nie śpiewa ani ładnie, ani ładnych melodii. Zmienia za to styl co drugi wers, co mnie osobiście bardzo irytuje.

Wydaje się więc, że akcenty zostały niewłaściwe rozłożone. Pod warunkiem oczywiście, że nie interesuje nas fabuła niemuzyczna - o tym była już mowa na początku. Telefoniczne "Vocari Dei" może być niezmiernie wzruszające, ale również zostać uznane za dość żałosne zagranie. Kwestia punktu widzenia, wczucia się w nastrój płyty, własnych doświadczeń (czy nawet poglądów religijnych). Nie widzę powodu ani sposobu, by temat refleksyjno-filozoficznej strony Be rozwijać, tym bardziej oceniać.

I patrząc na dość homogeniczną dotąd muzykę zespołu chyba dobrze, że właśnie taki ten krążek jest: niejednoznaczny, dwuwarstwowy, muzycznie różnorodny. Narażony przez to na skrajne oceny, również na kompletne niezrozumienie, czego zapewne Gildenlow był świadom. I za podjęcie tego ryzyka gotów jestem wyrazić dla niego uznanie. Z muzykę niestety nie.


 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.