Będzie nieco sentymentalnie. Przynajmniej dla pokolenia, które swoje pierwsze, bardziej świadome, muzyczne kroki w roli słuchacza, stawiało w latach osiemdziesiątych. Kiedy triumfy święcił styl new romantic i takie formacje jak Depeche Mode, Ultravox czy Duran Duran. Wśród zespołów, które szczególnie u nas (i paru innych krajach europejskich, ale nie w swojej ojczyźnie) zyskały ogromną popularność, była brytyjska grupa Classix Nouveaux, która istniejąc ledwie sześć lat wydała trzy albumy i zakończyła działalność w 1985 roku. Potem jeszcze, głównie w naszym kraju, sukces grupy dyskontował wokalista zespołu, Sal Solo, mając swoje kompozycje na legendarnej liście przebojów radiowej Trójki, która zresztą mocno przyczyniła się do nadwiślańskiej sławy Classix Nouveaux.
I oto troszkę ponad miesiąc temu, po czterdziestu latach od wydania płyty Secret, pojawił się nowy album zespołu. Nie napiszę, że było to wielkie zaskoczenie, bo już od 2021 roku coś się święciło. Wówczas to muzycy opublikowali nowy singiel będący nową wersją utworu Inside Outside i zapowiedzieli jednocześnie nowy studyjny album. W następnym roku zaś pojawił się zupełnie premierowy singiel Fix Your Eyes Up, który zresztą otwiera ten krążek.
Jakie były przyczyny tego powrotu? Oddajmy głos muzykom, którzy tak napisali na swojej stronie: powodem, dla którego ten projekt powstał po 40 latach, są tak naprawdę nasi fani. Około 10 lat temu niektórzy z nich założyli strony na Facebooku, ale my dopiero kilka lat temu zwróciliśmy na to uwagę. Zdaliśmy sobie sprawę, że ci ludzie są naprawdę oddani i postanowiliśmy dać im coś w rodzaju prezentu urodzinowego. Powiedziałem do chłopaków: „dlaczego nie zrobimy wspólnego nagrania i nie zaskoczymy fanów?” Wszyscy się zgodzili, więc zrobiliśmy szybki remake jednej z naszych starych piosenek "Inside Outside" i ku naszemu zaskoczeniu wszyscy od razu zaczęli mówić o nowym materiale. Nigdy nie myśleliśmy o zrobieniu nowej płyty Classix - myśleliśmy, że czas na to minął lata temu. Po kilku tygodniach nagle zdaliśmy sobie sprawę, że możemy być tacy, jacy jesteśmy tu i teraz. W świetle naszego większego doświadczenia i faktu, że nasi fani również dojrzeli, zdecydowaliśmy, że będziemy po prostu tworzyć muzykę, którą dziś lubimy. Nie trzeba było długo przekonywać, aby wszyscy znaleźli się na pokładzie. To oryginalny skład z pierwszych dwóch albumów - ten, który ludzie uważają za "klasyczny". Wszyscy byliśmy w innych zespołach, ale w jakiś sposób wracaliśmy do Classix Nouveaux. Czujemy się jak w naturalnym domu. Nie byliśmy w kontakcie od wielu, wielu lat, więc ten album jest tym, co nas do siebie zbliżyło".
Do rzeczy. Jakie jest Battle Cry? Niezbyt długie, trwające nieco ponad trzy kwadranse i zawierające 9 kompozycji, w tym 7 premierowych utworów. Muzycy odkurzyli dwie stare rzeczy nadając im nowe wersje. To wspomniane już Inside Outside oraz niezwykle popularny w Polsce hit Never Never Comes. Trzeba przyznać, że zespół mocno zmienił podejście do nich, ingerując zarówno w tempo, jak i aranżacje. W przypadku pierwszego z utworów wyszło to naprawdę fajnie, zdecydowanie gorzej słucha mi się nowej odsłony Never Never Comes. Trzeba jednak oddać formacji, że obie kompozycje dobrze stylistycznie wpasowują się w ten nowy materiał.
A co w nim jest? Poprzedzony bardzo klimatycznym wstępem (Prelude) singlowy Fix Your Eyes Up - udany, rytmiczny, taneczny i przebojowy, odwołujący się do najlepszych nagrań Classix Nouveaux - ale też bardziej balladowe klimaty we Wretched czy w No Do Overs, które w drugiej części zyskuje na rozmachu. Większość utworów to solidne, aczkolwiek dość przeciętne piosenki, które najpewniej wielkimi przebojami nie zostaną. Grupa w zdecydowanej większości zachowuje swoje brzmienie podkreślone wyjątkowym i natychmiast rozpoznawalnym wokalem Sala Solo (który nic się nie zmienił!). Na jedną, zasadniczą różnicę, trzeba jednak zwrócić uwagę. Classix Nouveaux zawsze był formacją, która nie stawiała wyłącznie na silnie klawiszowe brzmienia i nie stroniła od gitarowych form. Na Battle Cry gitary jest nie tylko jeszcze więcej ale przede wszystkim jest zdecydowanie bardziej rockowo! Wystarczy posłuchać wręcz metalowych, czy hardrockowych figur w Final Symphony czy w kończącym całość Colour Me The Sky.
Cóż, fajnie że panowie wrócili i dali radość wiernym fanom. Nie jest to tak udany powrót po dekadach milczenia, jak w przypadku szwedzkiej Abby a ja z pewnością nie wzruszam się tu tak, jak przy moim ukochanym Heart From The Start, przy którym przeżywałem moje pierwsze miłosne uczucia i który grywałem na moich pierwszych dyskotekach, niemniej trzyma poziom.