No i chyba już ich nie ma… Ci, którzy wydawali się następcami Hawkwind nawet nie doczekali końca kariery Jaszczębi. Tylko trzy płyty, ostatnia z 2009 roku, a potem cisza. Napatoczył mi się ostatnio w łapki ich ostatni album i tak sobie go wrzuciłem do odtwarzacza. I od razu sobie przypomniałem, że ja to przecież miałem zrecenzować! Tyle, że poznałem ten krążek kilka lat po premierze i zawsze nowsze płyty wyrzucały go z kolejki. A potem o nim zapomniałem. Niestety. Dlatego nadrabiam zaległość. W kwestii formalnej – płyta pierwotnie ukazała się w 2009 roku, ale tylko na winylu. Rok później ukazała się wersja na CD, z dodatkowym utworem. Dobrym utworem, dlatego wersję na kompakcie trzeba potraktować jako kanoniczną.
First Band From Outer Space nie zżynało z Hawkwind jakoś ordynarnie, chociaż ewidentnie się nimi inspirowali – powiedzmy, że zapożyczyli sobie samą stylistykę, ale pomysły na muzykę mieli już swoje. Przynajmniej tak było przez dwie płyty – bardzo dobre zresztą. Trzecia płyta jest już nieco inna. Dalej jest to space rock a’la Hawkwind, ale już nie ma tego charakterystycznego, monotonnego, transowego pulsu, który czynił pracę perkusisty grupy Brocka jedną z najbardziej monotonnych w rockowej branży, poza tym jest dużo, ale to dużo więcej gitary – tak, tytuł „The Guitar Is Mightier Than the Gun” wcale nie jest przypadkowy. We wszystkich utworach właśnie ta gitara jest najważniejsza. Długie, rozbudowane solówki, „ciągnące” całe utwory, które trochę przypominają te z solowych płyt Steve’a Hillage’a. A do tego momentami, zwłaszcza w „Turn Left to the Mexican Barbeque” słychać Anekdoten. Dlatego po raz pierwszy, niestety i ostatni najpewniej, można powiedzieć – to nie tylko Hawkwind. Tu jest trochę więcej.
Świetna płyta, na której trudno wyróżnić jakiś jeden konkretny utwór, bo ta muzyczna podróż jest bardzo spójna, do słuchania w całości. Kompaktowej całości – razem ze „Smokin’”. Powinienem napisać, że często wracam do tej muzyki. No nie. Właśnie rzadko, a słuchając teraz tego albumu uważam, że zbyt rzadko. Cóż, patrząc na to co mam na półkach, do tego ile czasu dziennie mogę przeznaczyć na spokojny odsłuch muzyki, to ja wszystkiego słucham za rzadko. Niestety nie da rady inaczej. Czasami wyjmuję jakiś krążek z najbardziej zapadłej półki, omiatam z pajęczyn i kurzu, zapuszczam… i żałuję, że tak długo do tego nie wracałem.
Płyta się skończyła. Nowej już chyba nie będzie, musimy się cieszyć tym co mamy. Ale jest tego trochę mało.
Osiem gwiazdek z plusem.