Irlandzka formacja God Is An Astronaut to prawdziwa ikona postrockowego stylu. Niewielu, w tej dość hermetycznej muzycznej szufladzie, udało się stworzyć tak wyrazistą rozpoznawalność brzmieniową. Ja, w każdym razie, rozszyfrowuję ich bez większych problemów.
A dlaczegóż dziś o nich? Bo dosłownie kilka dni temu grupa dorobiła się „nowego – starego” wydawnictwa, czyli nowej wersji ich świetnej debiutanckiej płyty, od której wszystko się zaczęło. Wiem że to odgrzewanie kotleta (czego wielu nie lubi), ale my w swojej recenzyjnej bazie nie pisaliśmy o tej płycie, zatem okazja wydaje się fajna, aby w sezonie ogórkowym, o tym wydawnictwie, już w nowym entourage’u, napisać.
Ale od początku. Irlandczycy rozhasali się w ostatnich, pandemicznych czasach z wszelkiego rodzaju wznowieniami, ponownymi rejestracjami i koncertówkami (których zresztą nigdy nie mieli!). I tak, jeszcze przed wydaniem w 2021 roku, ostatniego jak dotąd, ich studyjnego albumu Ghost Tapes #10, postanowili rok wcześniej poświętować jubileusz 15-lecia wydania klasycznego All Is Violent, All Is Bright. Ukazała się jego zremasterowana edycja z nową okładką a muzycy planowali uświetnić ten fakt trasą koncertową, która przez światowy lockdown nie doszła do skutku (w tym także polskie koncerty). Nie zrażeni tym artyści w maju 2021 roku opublikowali płytę All is Violent, All is Bright Live z jeszcze jedną, premierową okładką, na której znalazły się nagrane na żywo w styczniu 2021 roku w Windmill Lane Recording Studios w Dublinie nowe wersje kompozycji z tej płyty. Jakby tego było mało, we wrześniu tego roku opublikowali świeżą koncertówkę Live @ Opium Dublin, zapisaną miesiąc wcześniej, oczywiście w dublińskim klubie Opium, na której wybrzmiały wszystkie kompozycje z Ghost Tapes #10.
Nie był to jednak koniec ich retrospektywnych wycieczek, bowiem dosłownie 15 lipca tego roku, z okazji 20. rocznicy wydania debiutanckiego krążka The End of the Beginning Irlandczycy wydali w fizycznej formie nową wersję tej płyty. I tu ciekawostka – nie tylko kompletnie zmienili jej szatę graficzną, zupełnie odległą od tej na debiucie, ale nawet w zgrabny i pomysłowy sposób przekształcili jej tytuł. Jednym słowem był „Koniec początku” a teraz jest „Początek końca”.
Na nowej płycie znajdziemy dokładnie te same utwory jak na debiucie, jednak pod kompletnie zmienioną postacią! Zarejestrowano je w Windmill Lane Recording Studios w Dublinie 3 października 2021 roku, pokazując jak ewoluowała ich muzyka w ciągu tych dwóch dekad. Muzycy, zachowując oryginalne melodie, wprowadzili mnóstwo aranżacyjnych smaczków i wariacji, które już wcześniej wykorzystywali na koncertach, odgrywając te utwory. Swoje też robi postęp techniczny, dotyczący szczególnie elektroniki, która na The End Of The Beginning ograniczała się do sekwencera klawiszowego i samplera Akai S3000. Ponieważ wszystko zarejestrowano na żywo, czuć w tym większą ekspresję, rockowy żar i emocje.
Przykładów snuć tu można sporo, choćby rozpoczynający płytę The End of the Beginning (którego nazwa nawiązuje do słynnego przemówienia Winstona Churchilla, wygłoszonego o bitwie pod El Alamein: To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca. To być może koniec początku), który jest nie tylko dłuższy, ale też i bardziej psychodeliczny i mroczny. Cała wszak płyta wydaje się być idealnym komentarzem do czasów, w których żyjemy – od okładki, zawierającej rozdartą wojną salę koncertową i fortepian, po ogólne przesłanie, że siła muzyki wykracza poza wojnę i czas. A kolejny From Dust to the Beyond poszerzony aż o 2 minuty jest wręcz nowym utworem, uciekającym od delikatności i subtelności oryginału, wykorzystującym inną rytmikę i bardziej czerpiący z improwizacji.
To generalnie bardzo dobra płyta pokazująca siłę rodzącego się stylu, którego filarami były i są swoista transowość, motoryczność i hipnotyczność wpisane w piękne melodyczne tematy.
Wiem, że oryginały są niepodrabialne (zwłaszcza tak dobre) i każda kopia będzie tylko kopią. Ale szanuję decyzję zespołu i jeśli ktoś nigdy nie słyszał debiutu, może sięgnąć po tę edycję. A potem odpalić… Route 666 (tak, tak… z trzema szóstkami) i pomknąć przez bezkresną Amerykę.