Aż siedem lat miłośnicy talentu Kamila Konieczniaka musieli czekać na nowy, czwarty już album Moonrise. Dwukrotnie tu pisałem o albumach projektu i za każdym razem jakoś daleko było mi do zachwytów. I przyznam, że także w przypadku Travel Within, po pierwszych przesłuchaniach, byłem dość sceptyczny. Bez głębszego wejścia w materię album sprawia wrażenie jednorodnej, fakt że stylistycznie spójnej, muzycznej masy. Jednego, rozciągniętego do pięćdziesięciu minut utworu, bez wielkich przełomów i zaskoczeń.
To jednak pierwsze artystyczne wrażenie, im dalej w las (czytaj: w kierunku większego skupienia i koncentracji na dźwiękach) to muzyka zaczyna oddawać pełnię swoich walorów. Zacznijmy od tego największego - brzmienia. Album brzmi niezwykle przestrzennie i selektywnie, ma fajną głębię i swoistą „miękkość”. Widać z jak dużym pietyzmem Konieczniak podchodzi do tego aspektu. To wymagającemu odbiorcy zapewnia spory komfort słuchania. Silną stroną lidera jest także umiejętność tworzenia kompozycji powoli wprowadzających słuchacza w pewien błogi trans, z dominującą melancholią i nostalgicznością.
Podobać się też może nowy, trzeci już wokalista w Moonrise, znany z 6. edycji Voice Of Poland, Marcin Staszek. Jego głos, dobrze oddający emocjonalność muzyki, idealnie pasuje do progresywno rockowej konwencji. Bo Moonrise to oczywiście progresywna szuflada, z czym zresztą Kamil Konieczniak nigdy się nie krył. Także i na tej płycie wyczuwalne są inspiracje Marillionem, czy, może w mniejszym stopniu, w bardziej agresywnych fragmentach, Porcupine Tree. I jest to po części słabość tej płyty, bowiem odniesienia do współczesnego Marillionu (Like An Arrow, Between The Lies, w którym klawiszowy popis odwołuje się nawet do wczesnych Fishowskich czasów!) odbierają jednak całości pewnej oryginalności. Ponadto odniesienia do grupy z Aylesbury są także słyszalne w niektórych interpretacjach Staszka, przywołujących Hogartha (Dive, The Answer oraz wcześniej wspomniane dwie kompozycje).
To album utrzymany głównie w niespiesznych, czasami balladowych tempach, ze spokojnie budowaną dramaturgią. Oczywiście są bardziej żywe fragmenty, jak otwierający całość Dive, ze zwolnieniem w refrenie, czy bardziej urozmaicone, jak najdłuższy, prawie dziesięciominutowy, wielowątkowy Like A Arrow. W nim dostaniemy żarliwe gitarowe solo, mroczny, skradający się riff ale przede wszystkim gustowne i wysmakowane figury saksofonu autorstwa Dariusza Rybki.
Mimo to brakuje mi na tej płycie jakichś przełomowych melodycznych motywów, takich, które romantycznie chwytają za serducho i ma się ochotę do nich natychmiast wrócić. A to przecież muzyka stworzona do takich tematów. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że to kwestia indywidualnego smaku i czucia. Z pewnością podobać się może atrakcyjny i „przebojowy” Calling Your Number zaśpiewany gościnnie przez Łukasza Galla, na pierwszych dwóch albumach wiodącego wokalistę Moonrise, który tu napisał interesujące teksty do prawie wszystkich kompozycji (wyjątkiem jest The Answer).
Travel Within polecam miłośnikom wysublimowanych, dopieszczonych artrockowych brzmień w melancholijnej odsłonie. Nie jest to może dzieło bezprecedensowe w dyskografii Moonrise, jednak trzyma poziom. Do tego, tradycyjnie już, lider zadbał o wysmakowaną i adekwatną do muzyki szatę graficzną.