Wiem, Marillion natrzaskał takich koncertowych materiałów więcej, niż świeczek na torcie trzydziestolatka. Czy zatem warto po jeszcze jeden sięgać i wydawać nań ciężko zarobioną kasę? Warto, absolutnie. I to z kilku powodów. To przede wszystkim rejestracja pierwszego i jedynego występu formacji w legendarnej The Royal Albert Hall, w której grali najwięksi. Aż dziw bierze, że Marillion udało się to dopiero teraz, no ale to tylko dobrze świadczy o aktualnej pozycji formacji i sile muzyki z ostatniego albumu.
No właśnie, rzecz – jeśli chodzi o recenzowany tu format DVD – ukazała na dwóch krążkach. Na pierwszym z nich grupa prezentuje w całości F.E.A.R. Zabieg to zazwyczaj nieco ryzykowny, bo album wcale to łatwych nie należy. Do tego, na twarzach artystów widać na początku sporą tremę. No ale przybyli niemalże z całego świata najwierniejsi z wiernych fani Marillion, w liczbie prawie pięciu tysięcy, robią taką atmosferę, że grupa z każdą chwilą się unosi.
W drugiej części koncertu zapisanej na drugim dysku muzycy są już w tych uniesieniach bardzo wysoko. Ze sceny wybrzmiewają same poruszające i epickie numery z ich dyskografii (The Space, Afraid of Sunlight, The Great Escape, Easter, Waiting to Happen, Neverland), do tego w zmienionych aranżacjach, wszak grupie towarzyszy kwartet smyczkowy In Praise of Folly oraz Sam Morris na waltorni i Emma Halnan na flecie. I trzeba przyznać, że The Great Escape, czy Easter na tym zyskują. Momentów zresztą jest tu mnóstwo. Jak w Go!, gdy cała sala skąpana jest w świetlikach trzymanych przez słuchaczy. Ponadto ci ostatni spontanicznie wydłużają kompozycję śpiewając po jej zakończeniu. Niezwykle wygląda „sceniczna mgła” w Neverland, w której kładzie się a później siada Hogarth. No i finał. Powtórzony z pierwszej części koncertu fragment The Leavers - One Tonight, podczas którego salę zasypuje deszcz konfetti. Piękny moment. Dorobił się Marillion prawdziwego „zamykacza” (wiem, beznadziejnie to brzmi) koncertów. Ech, wystarczy spojrzeć na twarze muzyków, żeby przekonać się, że są wzruszeni, szczęśliwi i dumni. Być może z koncertu życia?
A jak to wygląda od technicznej strony. Równie zacnie. DVD wydane jest gustownie, z pięknymi zdjęciami. Sam materiał zarejestrowano przy użyciu siedmiu kamer. Montaż jest bardzo precyzyjny, niechaotyczny, zbliżenia pozwalają odbiorcy dostrzec emocje na twarzach artystów. No a ujęcia sali z górnej galerii… chapeau bas! Chwilami poczciwa The Royal Albert Hall wygląda jak jeszcze bardziej poczciwe antyczne Koloseum wypełnione po brzegi ludźmi. Przestrzenny, soczysty i selektywny dźwięk też może zadowolić wybrednego słuchacza.
Pewnie, że można poutyskiwać na brak dodatków (wersja Blu-ray zawiera ponad półgodzinny dokument We Will Make a Show oraz bardzo ciekawe wizualizacje do kompozycji z drugiej części koncertu, które na DVD oglądamy tylko wybiórczo), albo prezentowane po raz kolejny te same utwory. Rekompensuje to jednak uczucie oglądania czegoś niezwykłego, wyjątkowego i majestatycznego.
Cóż, szczerze zazdroszczę wszystkim, którzy byli 13 października ubiegłego roku w The Royal Albert Hall, a szczególnie silnej polskiej reprezentacji (bo wiem, że była). Na szczęście w każdej chwili mogę sobie odpalić to DVD. Niby tylko namiastka, ale z jaką klasą. Może to i nie arcydzieło, ale „dziewiątka” w pełni zasłużona.