Z Grecji na Marsa. A potem do Watykanu.
Odcinek trzydziesty.
"Direct" i "The City" sprawiają na mnie wrażenie nagranych w trakcie jednej sesji. Pewnie też dlatego, że te płyty posłucham pierwszy raz w przeciągu bardzo krótkiego czasu, może nawet w tym samym dniu. W czasie, kiedy się ukazały, jakoś mi umknęły, poznałem je dopiero ładnych kilka lat później.
Płyta pierwszych razów – pierwsza płyta dla nowego wydawcy, Aristy, pierwsza solowa płyta nagrana poza Nemo Studios od czasów powstania tego studia (Vangelis je w tym czasie chyba sprzedał) i pierwsza, gdzie artysta bardziej śmiało zajął się samplingiem. Oprócz tego większych zmian stylistycznych nie przynosi, Vangelis dalej pozostaje Vangelisem, może nie tak patetycznym jak na "Mask" i na szczęście eksperymenty typu "Invisible Connections" z głowy mu wywietrzały. Zrezygnował nieco z epickości w stylu „Mask” i „Rydwanów Ognia”, albo progresywności z „Soil Festivities” i bliżej temu do „See You Later”, czy „Spiral” – czyli rzeczy bardziej elektronicznych.
„Direct” rozpoczyna serię kilku albumów, zawierających muzykę, powiedzmy, że bardziej przystępną dla przeciętnego słuchacza – utwory stosunkowo krótkie, różnorodne, o wyrazistych melodiach, efektownie zaaranżowane. Wydaje się, że Vangelis jakby trochę świeżego powietrza wpuścił do swojej muzyki, bo gdzieś tak w połowie lat osiemdziesiątych trochę się zaczął kręcić w kółko. Uproszczenie formy, skrócenie kompozycji, skoncentrowanie się na melodiach, trochę inne, „lżejsze” aranżacje – to zaczęło przynosić efekty już na „Direct”. Jest to lekki, bardzo przyjemny, różnorodny i do tego bardzo efektowny album. Przede wszystkim bardzo ładnie brzmi, lekko, nie przytłacza dźwiękiem, jak na przykład „Mask”. Jak wspomniałem – materiał na „Direct” trafił bardzo różnorodny. Klimatyczno-pejzażowe „The Motion of Stars”, bardzo typowe jak na Vangelisa, dynamiczne, zrytmizowane „Metallic Rain” i „The Will of The Wind”, gdzie nawet gitary słyszymy (pewnie zsamplowane). Artysta też nie ucieka też całkiem od charakterystycznej dla siebie epiki – piękny hymn „Glorianna”, z drugiej strony są też subtelne i kameralne kompozycje – „Elsewhere”, "The Oracle of Apollo", a z trzeciej omalże popowe „Rotation Logic”, czy „Dail Out”. Jeżeli jeszcze wspomnieć finałowe „Intergalactic Radio Station”, to otrzymujemy obraz płyty bardzo zróżnicowanej, można powiedzieć, że nawet eklektycznej. Tyle, że jakimś cudem wszystko to się kupy trzyma. Raczej może nie cudem, co produkcją – to jest ten element łączący. No i oczywiście styl Vangelisa, jako kompozytora.
Ta muzyka podoba się od razu, bo jest przede wszystkim miła i ładna. To takie dobre wrażenie na początek. Z czasem oprócz ładności doszukamy się wielu innych fajnych rzeczy – bogactwo brzmień, ciekawe aranżacje, niebanalne melodie i wtedy wyjdzie nam, że to jest duża płyta.
(*) – w 1988 roku album został wydany w dwóch wersjach – na winylu i CD. Wersja winylowa była krótsza o dwa utwory – „Dial Out” i „Intergalactic Radio Station”.