Rok 2017 jest dla mnie wyjątkowo postny. Tak nieurodzajnego rocznika nie pamiętam od czasów, kiedy zacząłem "profesjonalnie" słuchać muzyki, czyli od początku lat osiemdziesiątych. Jasne, że ktoś może powiedzieć, a wcale nie, bo on znalazł dużo ciekawych rzeczy. No pewnie, ale każdemu jego porno – zależy czego kto oczekuje. Ja się obracam w rejonach powiedzmy okołorockowych, to w tym roku nie mogłem narzekać na nadmiar dobrych płyt. Właściwie od tegorocznych produkcji odbijałem się jak od ściany. Do tego wielu wykonawców, których lubię i cenię nagrało albumy, które okazały się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało mi się, że pięć-sześć płyt, to będzie wszystko na czym warto było ucho zawiesić w tym roku. Na szczęście jesień okazała się trochę bardziej urodzajna i ukazało się kilka naprawdę fajnych rzeczy. Może nawet zdążę napisać o nich wszystkich do końca roku?
Zaczniemy od damy.
Charlotte Gainsbourg – słynna córka, słynnych rodziców głównie znana jest jako aktorka i to bardzo dobra zresztą. W filmach gra już od ponad trzydziestu lat, zdobyła Cesara i Złotą Palmę. Wydaje się, że większość talentów odziedziczyła po mamie, Jane Birkin, też bardzo znanej aktorce, bo po starszym, niestety już nieżyjącym Serge’u Gainsbourg chyba trochę mniej. Papo był znakomitym muzykiem, kompozytorem, a Charlotte jest przede wszystkim aktorką, a muzykowanie traktuje jako zajęcie poboczne. Poza tym nie ma specjalnych zdolności do komponowania muzyki, za to potrafi sobie świetnie dobrać ludzi, którzy to dla niej zrobią – Beck, Air, Neil Hannon, McCartney. Swoją muzyczna karierę zaczęła, tak jak aktorską, też w wieku nastoletnim, w połowie lat osiemdziesiątych. potem było dwadzieścia lat przerwy i pierwsza dorosła płyta "5:55" – bardzo dobra zresztą. Od tego czasu Charlotte zaczęła wydawać swoje nowe płyty w miarę regularnie, a "Rest" jest już czwartą w dorosłej karierze artystki. I chyba najsłabszą.
Ale daj Panie Boże wszystkim takie "najsłabsze" płyty nagrywać. Trudno tak dokładnie Charlotte Gainsbourg zaszufladkować stylistycznie – jest to osoba wychowana muzycznie w latach osiemdziesiątych i to słychać najbardziej. Dwie poprzednie płyty – "hybrydowy" (pół studio, pół na żywo) i "IRM" były nowofalowe - taka typowa nowa fala z lat osiemdziesiątych, z całą swoją melodyką, klimatem, nieco tylko brzmieniowo unowocześniona. Natomiast debiut był bardo piosenkowy, ale robiony przez panów z Air i w klimacie takiej lekko vintage'owej elektroniki. "Rest" jest w pewnym sensie wypadkową wszystkich poprzednich płyt, chociaż ze wskazaniem na "5:55". Właściwie jest to synth-pop, czy electro-pop i to w tym bardziej współczesnym wydaniu, ale dalej zawiewa cold-wavewowym chłodem rodem z lat osiemdziesiątych. I dzięki temu, mimo swojej melodyjności i piosenkowości, nie jest to taki prosty pop. Tu jest coś więcej. Ale to kwestia odpowiedniego klimatu, bo sama muzyka jest bardzo przyjazna słuchaczowi – zgrabne, delikatne, niekiedy nawet oniryczne piosenki, jedna w drugą dobre albo bardzo dobre i te kilkadziesiąt minut schodzi jak z bicza strzelił. Jest to może nieco bardziej wieczorna muzyka, która najlepiej "wchodzi", kiedy na polu jest ciemno, szaro i ponuro, ale wczoraj ją też słuchałem w dosyć mało romantycznych okolicznościach i też była bardzo ładna. Bardzo kobieca płyta. Trochę tych nagrań wcześniej słyszałem w radiu – może ze dwa, trzy i ich kontekście pojawiała się nazwa Daft Punk – posłuchałem całości i stwierdziłem – faktycznie, coś tym jest, słychać to ciepłe brzmienie jak na RAM spod którego się gdzieś przebija trochę chłodu a'la eighties. Ale tylko w jednym z utworów mamy Guy-Manuela de Homem-Christo czyli połowę słynnego duetu – wyprodukował on i napisał utwór tytułowy. Jeden utwór napisał i wyprodukował jeszcze sławniejszy gość – Paul McCartney. Jego obecność na takiej płycie jest na pewno niespodzianką. Za resztę muzyki i jej produkcję odpowiada niejaki SebastiAn, znany na francuskim rynku DJ i producent. Sądząc po tym, co słychać na płycie, Daft Punk lubiący. Zresztą inspiracji można by było znaleźć więcej – na przykład stara elektronika z przelomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w klimatach ścieżek dźwiękowych do seriali typu „Randall i duch Hopkirka”, czy „The Persuaders!”
Czy to najsłabsza płyta Szarlotki, czy to tylko mnie tamte sie (nieco) bardziej podobają – nie ma to absolutnie najmniejszego znaczenia, bo fakty są takie – "Rest" jest bardzo dobrą płytą, z bardzo ładnymi piosenkami, której słucha się znakomicie. I osiem gwiazdek się jej należy. Nawet chyba z małym plusem.
Aha, na jutubie jest kilka clipów do piosenek z tego krążka – warto!