Remanent 2016.
Płyt nagranych przez aktorki i osobowości telewizyjne jest na rynku skolko ugodno – wszak to takie trochę money for nothing: nie trzeba mieć wielkiego pojęcia o muzyce, wystarczy wziąć kilka kompozycji z tzw. publishingu, paru producentów umiejących obsługiwać ProToolsa i syntezatory, ewentualnie paru jakichś gości (z reguły raperów) i już, można pchnąć na rynek. Z „Parsley” od początku jest inaczej: Julia Pietrucha sama stworzyła lwią część kompozycji, akompaniuje sobie na ukulele, a towarzyszą jej gitary, banjo, skrzypce, kontrabas… Do tego całość wydano w postaci ładnego digibooka, z rysunkami chwytów na ukulele i ładnymi ilustracjami (ptaszki ćwierkają, że chyba byłego…) męża Julii.
Jaka jest ta płyta? Ano taka jak Julia – zwiewna, subtelna, eteryczna. Z ładnymi melodiami i łagodnym, dziewczęcym śpiewem głównej bohaterki. To zestaw kompozycji formalnie prostych, utrzymanym w folkowym nastroju, niespiesznie, czarownie płynących sobie do przodu. Rzecz jasna, zdarzają się urozmaicenia, zmiany nastroju – po kilku delikatnych, balladowych kompozycjach “Stand Still” przynosi pewną odmianę – to wzbogacony smyczkami musicalowy numer jakby żywcem przeniesiony z jakiejś zadymionej estrady berlińskiego kabaretu z lat 30., tylko Julia śpiewa dużo czyściej, bardziej miękko niż kabaretowe diwy. Podobny, kabaretowy, roztańczony charakter ma „Ship Of Fools” i opart na rozpędzonej partii fortepianu „Julien”. Z drugiej strony „Swing Boy” to z kolei utwór jakby żywcem przeniesiony z lat 60., taka lekko unowocześniona stylizacja, jakie w bardziej bogatym, nowocześniejszym anturażu lubiła robić Ania Dąbrowska. A jest jeszcze „We Care So Much” – ballada rozpisana na smyczki i fortepian i wyjątkowo nawet jak na tą łagodną, ciepłą płytę delikatna, urocza ballada „Midsummer Day’s Dream” – znów z bajkowym fortepianem, subtelną perkusją i partią wokalną zgrabnie wtopioną w dźwiękową tkankę.
Jeśli ktoś szuka wytchnienia od mocniejszych, rockowych dźwięków, to „Parsley” jak najbardziej się nadaje – to porcja czarownej, łagodnej muzyki, lekkiej, zwiewnej, delikatnej. Przy tym całkiem uzależniającej – po przesłuchaniu tej płyty ma się ochotę włączyć ją od nowa. A co najważniejsze – Julia, choć debiutantka, nagrała płytę z silnym indywidualnym rysem, z rysującym się własnym, indywidualnym stylem – a to jest spore osiągnięcie. A ponoć powoli pojawia się materiał na nowy album… W każdym razie „Parsley” to płyta, po którą na pewno warto sięgnąć. I warto się też wybrać na koncert Julii, bo dziewczyna bardzo dobrze sobie radzi na scenie.