Tośka oglądała metalowe klipy na jutubie, do taktu machając ogonem i od czasu do czasu wyjąc chórki razem z wokalistami, a ja usiłowałem zrobić porządek z płytami, próbując wcisnąć kolejne dziesięć krążków na półkę, która już wcześniej  zapakowana była pod korek.

 - Słuchaj, te barany to tak na poważnie, czy dla jaj? - odezwała się w pewnym momencie

 - Jakie barany? – nie  wiedziałem  o co jej chodzi

 - No ten Ram(*).

 - Acha – zajarzyłem – Nie wiem. Raczej nie.

 - Bo jeśli na poważnie - kontynuowała Tośka – to oni muszą mieć  we łbach sporo siana. Na wykarmienie sporego stada krów przez zimę powinno wystarczyć.

 - Niee – skrzywiłem  się – to  na pewno jest jakaś kreacja, te hełmy, maski, pałki sztandary i cały ten post apokaliptyczny sztafaż chociażby z tego klipu, który  właśnie oglądałaś ("Return of The Iron Tyrant"). Zresztą wiesz, że metale to najbarwniejszy gatunek rockowy – jak  się nie wystroją i nie wymalują jak małpy, to wyglądają jak obsada gejowskiego filmu hard porno SM.

 - Też mi się tak wydaje, bo to jest uczciwy kawałek metalu. Nie sprawia wrażenie robionego przez ćwierćmózgów.

 - Bardzo uczciwy. Tu  wszystko jest dokładnie tak jak powinno – wokalista  z wydzierem, odpowiednie riffy. Co prawda brzmi to wszystko bardzo znajomo – Iron  Maiden, Mercyful Fate, Accept – więcej  koligacji nawet mi się nie chce szukać.

 - To się teraz nazywa NWOTHM – czyli  New Wave of Traditional Heavy Metal. A co do wokalisty to Internety piszą, że wygląda jak Kid Rock, który zajumał ciuchy Halfordowi i zajął się graniem metalu. W każdym razie płyta zacna – trochę  patetyczna, trochę śmiesznie „sierozna”, ale broni ją dokładnie to, o czym wspomniałeś – materiał  muzyczny i to od początku do końca. Najpierw wstęp klawiszowy do Powrotu Żelaznego Tyrana, a potem pięćdziesiąt minut porządnego, metalowego łojenia. Potrafi być czasami całkiem przebojowo, jak chociażby Żelazny Tyran, albo Uzurpator, ale czasami tak łomoczą dużo bardziej agresywnie, a Cralquist wyje jak King Diamond, albo charczy jak Udo Dirkschneider – i  to tak potrafi w jednym kawałku, ba w jednej zwrotce.

- Zauważ, że tej płyty najlepiej słucha się w całości – jest taka fajnie energetyczna i mimo niespecjalnie   optymistycznej treści, daje takiego pozytywnego kopa – trzydzieści do życia w pochmurny ranek w autobusie do pracy.  

 - Powinieneś dodać, że nawet w poniedziałek rano– wtrąciła Tośka

 - Nie. W poniedziałek rano najwyżej piętnaście – skorygowałem – trzydzieści do życia daje wtedy tylko  „Unleashed on East” Judaszy, albo Asy Pikowe Motorhead. Ale tak czy tak – kopa to ma dobrego i świetnie się tego słucha, chociaż cudów tutaj żadnych nie znajdziemy.

 - Ale jako całość... Nie, powoli – a „Holy Death”, „Omega Device”, „The Usurper”, tytułowy ? To co, kwity na węgiel?

 - Może i nie kwity, ale daleko im takich kilerów jak Numer Bestii, czy chociażby Jajami o Ścianę. Najlepsze wrażenie robi jako całość, poszczególne utwory idealnie współgrają ze sobą, tworząc taki dosyć specyficzny klimat – trochę niesamowity, trochę groteskowy, uzupełniony przez ten rasowy,  metalowy wymiot(**).

 - Ale dajemy osiem gwiazdek?

 - Dajemy. A wiesz, że na początku listopada ma wyjść ich nowy album?

 - Już się nie mogę doczekać.

(*) – ram, czyli po angielsku baran

(**) – wymiot od wymiatania, a nie od wymiotowania