Maciej Sochoń, twórca projektu Seasonal, jest niezwykle płodnym artystą. W tym roku mija już dziesięć lat od publikacji debiutanckiego materiału i ten mały jubileusz muzyk uświetnił już siódmym albumem. Dodajmy od razu, że o klasycznym albumie, mającym fizyczny wymiar, możemy chyba mówić tylko w przypadku wydanego w 2015 roku przez krakowski Lynx Music i recenzowanego u nas, Loneliness Manual. Bo Sochoń prężnie wykorzystuje przeznaczoną głównie dla niezależnych artystów platformę Bandcamp i i na niej zamieszcza swoją muzykę.
I tam właśnie możemy znaleźć wydane w maju tego roku najnowsze dzieło muzyka – album Heartvoid. Dziewięć kompozycji napisanych, zagranych i zaśpiewanych przez białostocczanina. Przypomnę przy tej okazji, że gdy po raz pierwszy zetknąłem się z dźwiękami Seasonal, był to głównie projekt instrumentalny. Na kolejnym wydawnictwie When You Left Sandbox For The Last Time już w większości utworów pojawiał się wokal. Także i tutaj, obok instrumentali, znajdują się utwory śpiewane.
Heartvoid ucieszy wszystkich tych, którym podoba się dotychczasowy kierunek muzycznych poszukiwań Sochonia. A ten konsekwentnie trzyma się pewnego wypracowanego stylu. Co na ów styl się składa? Przede wszystkim klimat, nastrój, pewna atmosferyczność i przestrzeń wpisana w dosyć melancholijne i niespieszne utwory. Powolnie budowane kompozycje, mające bardzo ilustracyjny wymiar. Zazwyczaj instrumentalne nagrania zbliżają się do ambientu, te bardziej tradycyjne, wokalne, bazują na lekko rozmarzonych, onirycznych, jakby snujących się partiach wokalnych, dla których tłem są głebokie klawiszowe tła i dźwięki akustycznej gitary (np. Off the track, Still on the Road). Po raz kolejny powtórzę, że sporą zaletą produkcji Sochonia jest ciekawa, zapamiętywalna melodyka, tak istotna w tego rodzaju graniu. Moją ulubioną tu piosenką (tak, piosenką!) jest I want to get wasted with you. Najkrótsza (poza wprowadzającym w album intro Unremovable stain) na krążku, żywa, wręcz najbardziej rockowa, z ciekawą figurą gitarową.
Słychać w tych brzmieniach facynację post rockiem, ale też i Floydami. Według mnie blisko również tej muzyce do nagrań Giancarlo Erry i jego Nosound. To płyta do słuchania w zaciszu, w zadumie i skupieniu. Bo jak napisał o niej sam autor: pochodzi z otchłani, głębin osobistych obserwacji oraz przeżyć. Polecam.