To już siódme DVD niezwykle zapracowanego Neala Morse’a (licząc te opatrzone jego nazwiskiem, ale też i nazwą jego zespołu). Muzyk lubi dokumentować swoje sceniczne poczynania i nie da się ukryć, że robi to ze sporym rozmachem. Dlatego też fani jego muzyki nie mogą narzekać na to, że minimalnym kosztem zalewa ich kolejnymi koncertowymi dyskami. Morsefest 2015, będący - po Morsefest 2014 - drugim z cyklu boxem uwieczniającym prawdziwe święto muzyki tego amerykańskiego multiinstrumentalisty i wokalisty, jest tego dowodem.
Sześciopłytowe wydawnictwo (2DVD + 4CD) wygląda imponująco, zachwycając już samą estetyką. Te powierzchowności niezwykle cieszą i miło coś takiego postawić na półce, niemniej najważniejsza jest muzyka i obraz. A tego jest naprawdę dużo. Artysta zapisał tu dwa koncerty Neal Morse Band w amerykańskim Cross Plains w Tennessee, które odbyły się 4 i 5 września 2015 roku. Pierwszego dnia muzycy zaprezentowali w całości album Question Mark oraz w pierwszej części kilka innych kompozycji, w tym po raz pierwszy na żywo piękny cover utworu Richarda Harrisa MacArthur Park i świetne wyjątki z ostatniego wówczas krążka The Grand Experiment (cóż za rewelacyjna wersja The Call odpalona na początek!). Drugiego dnia również w całości wykonano album Sola Scriptura, ale też i Spock’sbeardowy klasyk At the End of the Day, czy niespełna 17 – minutowy wyjątek z Transatlanticowego The Whirlwind (Overture, Rose Colored Glasses, Dancing With Eternal Glory). Wykonanie tych cenionych w jego dyskografii płyt jest doprawdy fantastyczne, tym bardziej, że specjalnie na potrzeby tego dwudniowego święta artysta zaaranżował je na nowo. W sumie na scenie mamy aż… 38 muzyków! Oprócz żelaznego składu Neal Morse Band (Morse, Portnoy, George, Gillette, Hubauer) są muzycy grający na instrumentach smyczkowych, dętych, 5 – osobowa „sekcja rogowa”, 14 - osobowy chór oraz tancerki (w tym córka Morse’a, Jayda). Jakby tego było mało pojawiają się goście i to nie byle jacy - dawny kompan ze Spock’s Beard Nick D’Virgillio zastępujący Portnoya w utworze Spock’s Beard At the End of the Day oraz śpiewający też Spockowy Wind at My Back. Jest też legendarny gitarzysta Phil Keaggy znany między innymi z formacji Glass Harp (gitara w znakomitym Solid as the Sun).
Całe wydarzenie przygotowane zostało z dużym pietyzmem. Widać to na tych, dynamicznie sfilmowanych za pomocą bodajże ośmiu kamer, koncertach. Do tego bogate światła i trzy duże ekrany, na których wyświetlano, wspierające religijne koncepty albumów, animacje. One zresztą służą chwilami jako przebitki dla głównego przekazu z koncertu, niewątpliwie go urozmaicając. Dźwięk też jest soczysty i miłośnicy rozbudowanego, bogato zaaranżowanego progresywnego rocka w dobrym brzmieniowym anturażu będą zadowoleni. Zresztą, akurat za to odpowiadał mający na swoim koncie inne produkcje Neala Morse’a, Spock’s Beard i Transatlantic, Rich Mouser.
Jedną rzecz trzeba tu też zauważyć. Morsefest nie jest zwykłym świętem muzyki. Bo to także na swój sposób święto religijne. Wydarzenie odbywało się w sporych rozmiarów domu modlitwy wspólnoty Nowe Życie (New Life Fellowship). W pewnym momencie na scenie mamy nawet przemawiającego do zebranych pastora Steve’a Farmera. Sama publiczność z oddaniem wyśpiewuje większość sławiących Boga tekstów a Morse czasami wychodzi do niej pokazując swoją bliskość i oddanie.
Całość uzupełnia godzinny film dokumentalny Behind The Scenes (jest na drugim dysku, choć zgodnie z opisem powinien być na pierwszym) z tytułem mówiącym wszystko. Możemy zatem zobaczyć sfilmowane przygotowania do wydarzenia rozpoczęte pięć dni wcześniej. Montaż sceny, próby, wywiady z muzykami (dotykające samego przedsięwzięcia, ale też i ulubionych płyt artystów, czy wyjątkowej przyjaźni Morse’a z Portnoyem). Trafiła się też jednak i wydawcy druga mała wpadka. Bowiem w opisie wydawnictwa na drugim dysku DVD powinien być dokument Prog Jeopardy. Powinien, ale go nie ma. Na stronie Radiant Records są jednak stosowne wyjaśnienia, przeprosiny i… sam materiał do pobrania (można się sprawdzić w „progresywnym quizie”). Technicznym minusem jest też brak w menu dostępu do poszczególnych utworów. Szkoda. Ale i tak całość robi dobre wrażenie.