Już ponad trzy miesiące temu Soen wydał swój trzeci - po Cognitive (2012) i Terullian (2014) – album a my jeszcze nie pisaliśmy o tym krążku. Szkoda. Tym bardziej, że każdą z ich dotychczasowych płyt zauważaliśmy. Warto i tej się przyjrzeć, bo po raz kolejny wyszedł muzykom wyjątkowy, interesujący album, choć nieco inny od poprzedników.
W jednym są konsekwentni. Warstwa literacka ich płyt zawsze miała dosyć mroczny i tajemniczy charakter. I nie inaczej jest na tym krążku. Muzycy dotykają myśli i koncepcji religijnych oraz rytualnych zachowań zakorzenionych w społeczeństwie. Zresztą sam tytuł płyty odnosi się do kanibalistycznego obrzędu w starożytnej Grecji, podczas którego dokonywano rytuału na stokach Wilczej Góry.
A jak jest muzycznie? Przylgnęła do nich łatka epigonów Tool. Sam zresztą pisałem w poprzednich dwóch recenzjach o podobieństwach ich muzyki do dźwięków kapeli Maynarda Jamesa Keenana. Tym razem jest inaczej. Wydaje się, że muzycy absolutnie znaleźli swoją brzmieniową ścieżkę. Oczywiście, jest całe mnóstwo patetntów z Cognitive i Terullian, w dalszym ciągu Toolowska mroczność i specyficzne bębny mocno się przebijają, ale Lykaia została nagrana analogowo i natychmiast czuć różnicę. Nie jest już tak łatwo wpakować ich do szuflady z progresywnym metalem o bardziej alternatywnym zabarwieniu, bo mniej tym razem jest matematycznych, ciętych riffów i tego charakterystycznego szatkowania. Teraz jeszcze bardziej liczy się klimat. A generowany jest przez, z jednej strony brudnawe i chropawe, z drugiej brzmiące nieco cieplej gitary Marcusa Jidella (Evergrey, Royal Hunt). Więcej tym razem u nich gitarowej psychodelii, która może ich delikatnie tu zbliżać do modnego ostatnio retro grania. Tym bardziej, że niebagatelną rolę odgrywają organowe formy Larsa Åhlunda.
Reszta elementów pozostaje niezmienna. Wyjątkowy śpiew Joela Ekelöfa łączący w sobie chłód i melancholię, świetne harmoniczne wokale i po prostu piękne melodie dają tej płycie siłę. Posłuchajcie zresztą mocno rozpoczynającego całość Sectarian, onirycznej ballady Lucidity, zawierającego jakby zgiełkliwe gitary utworu Opal, mającego orientalną wstawkę Jinn, czy najdłuższego w zestawie, znajdującego się w limitowanym wydaniu, majestatycznego God's Acre, ze stylowo budowaną muzyczną dramaturgią. W nim słuchacz może tylko żałować wyciszonego bezwzględnie gitarowego popisu.
Bogata, pełna dobrze skomponowanych, przejmujących utworów to płyta. I tylko żałuję, że – choć ich już widziałem tuż po wydaniu Terullian – nie dotarłem na niedawny wrocławski koncert, który zbiegł się z Marillionowym Weekendem…