Ziggy Stardust spotyka H.P.Lovecrafta w miasteczku Twin Peaks – taki to ma być trzeci album szwedzkiej kapeli Casablanca, takie miały być założenia tego konceptu. Wydaje mi sie, że z tej trójki najwięcej tutaj... chyba niczego. Przynajmniej muzycznie, bo w teksty się jeszcze do końca nie wgłębiałem. Na Lovecrafta wskazuje tytuł płyty – Miskatonic University to uczelnia, którą ten autor wymyślił, często obecna w jego dziełach. Ale też i akcja filmu "Reanimator" (wg. opowiadania Lovecrafta, o czym nie zawsze się pamięta) rozgrywa się na Uniwersytecie Miskatonic. Dlatego tym bardziej obznajomionym z filmem, niż z literaturą, bardziej ta nazwa może się kojarzyć z tym wyjątkowo sympatycznym i pogodnym dziełem sztuki kinematograficznej.
"Miskatonic Graffiti" to pierwsze takie ambitne przedsięwzięcie w dorobku Casablanki. Zaczynali jako współcześni pudle, ale po dwóch płytach w takiej stylistyce przeorientowali się na coś poważniejszego. Dalej jest to siarczysty hard-rock, ale bardziej "korzenny", nawet nieco psychodelią i progresją naznaczony. Właściwie są dwa takie utwory – "Enter The Mountains" i "Exit The Mountains" – długie, rozbudowane, wielowątkowe – bardzo dobre i w ogóle najlepsze na płycie, czyli dobry początek i równie efektowne zakończenie. Pośrodku Casablanca jest bardziej zwięzła, przeważnie grzejąc uczciwego hard-rocka. Przeważnie – bo zdarzają się też rzeczy spokojniejsze, które w trym towarzystwie robią za ballady rockowe.
Trudno nazwać ten album szczególnie odkrywczym, właściwie jest równie odkrywczy jak puszka Coli. Ale jest też dokładnie taki jak puszka z Colą – przewidywalny, w tym najlepszym znaczeniu – wiemy co dostaniemy i jakiej to będzie jakości. Dobre hard’n’heavy właśnie takie powinno być – pod pewnymi względami bez zaskoczeń. Miłym bonusem jest tu dość sprawnie wykreowana atmosfera pewnej niesamowitości. Jednak i tak najważniejsza jest muzyka.
Osiem gwiazdek z niewielkim minusem.