Zaskoczyła mnie ta solowa płyta Eddiego Muldera. Przyznam szczerze, że spodziewałem się kolejnej rozpasanej neoprogresywnej produkcji pełnej jego gitarowych solówek, a tymczasem…
Tymczasem jest zupełnie inaczej, niż na płytach holenderskich grup Leap Day, Trion i Flamborough Head, z których jest znany. I mimo że wspomagają go tu artyści z tych zespołów (Edo Spanninga z Trion, Gert Van Engelenburg i Derk Evert Waalkens z Leap Day oraz Margriet Boomsma z Flamborough Head) mamy na Dreamcatcher do czynienia z muzyką zdecydowanie bardziej skromną i subtelną.
Mulder proponuje bowiem czternaście, w większości w pełni autorskich (poza kompozycjami Symbiosis i Tenderly), instrumentalnych tematów zaaranżowanych bardzo oszczędnie. Tematów, w których dominuje akustyczna gitara, a sam Mulder operuje techniką fingerstyle. Zaproszeni goście towarzyszą mu na instrumentach klawiszowych dodając subtelne tła. Niektóre kompozycje (Barren Lands, Questions) ozdobione są partiami fletu w wykonaniu Margriet Boomsmy, zdecydowanie ożywiającymi w większości bardzo jednorodne utwory.
Dużo tu naprawdę ciepłych, nastrojowych melodii, szczególnie w pierwszej części albumu. Otwierające płytę Barren Lands, Symbiosis z pięknymi jesiennymi dźwiękami pianina, czy Feeling Good należą do najlepszych rzeczy w zestawie. Zaciekawić też powinien Tenderly, bardzo ilustracyjny, z pastelowymi klawiszowymi tłami oraz solową Barrettowsko brzmiącą gitarą. Tak! Ta kompozycja, choć bez perkusji (jak zresztą wszystkie tu utwory), mogłaby spokojnie znaleźć się na przykład na Pendragonowym The World. Później na albumie jest już nieco gorzej. Powtarzające się motywy przy tak wyjątkowo ascetycznym graniu mogą powoli nużyć. Dlatego też, najdłuższa w zestawie, bo dziesięciominutowa, kompozycja Waves nie jest ozdobą całości. I w tym kontekście raczej ciekawostką są dwa bonusowe nagrania Humble Origin z repertuaru Leap Day i Wandering z albumu Trion, bowiem niepotrzebnie wydłużają ten album.
Mimo wszystko to przyjemny krążek, mogący sprawić sporo satysfakcji miłośnikom ciepłego, akustycznego grania. Do tego ładnie wydany i z szatą graficzną, za którą odpowiadał nasz rodak Rafał Paluszek.