ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Family ─ A Song for Me w serwisie ArtRock.pl

Family — A Song for Me

 
wydawnictwo: Reprise 1970
 
Side one
"Drowned in Wine" - 4:08
"Some Poor Soul" - 2:44
"Love is a Sleeper" - 4:00
"Stop for the Traffic (Through the Heart of Me)" - 2:09
"Wheels" - 4:38
Side two
"Song for Sinking Lovers" - 4:04
"Hey" - "Let It Rock" - 1:02
"The Cat and the Rat" - 2:30
"93's O.K. J" - 3:57
"A Song for Me" - 9:13
 
Całkowity czas: 38:26
skład:
Roger Chapman – vocals, percussion/ John "Charlie" Whitney – guitars, banjo, organ/ Robert Townsend – drums, percussion, harp/ John Weider – guitars, violin, dobro/ John "Poli" Palmer – vibes, piano, flute
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,2

Łącznie 7, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
20.12.2016
(Recenzent)

Family — A Song for Me

Są takie płyty, które zaraz za pierwszym razem urywają głowę lub dowolnie wskazaną część ciała. A co gorsza powinny  zrobić to dużo wcześniej. Wstyd się przyznać,  ale moja bliższa znajomość z Family jest stosunkowo świeżej daty – znaczy niewiele więcej niż dziesięć lat. Oczywiście – nazwa znana mi była, trochę muzyki również, ale wszystko zaczęło się od „hybrydowego” albumu „Anyway”. Czyli najlepsze było przede mną – „Music In A Doll’s House”, „Family Enterteiment”, a przede wszystkim „A Song for Me”. „Drowned In Wine” na „podkręcenie” kubków smakowych, a potem cała uczta na prawie czterdzieści minut muzycznych delicji najlepszego sortu z tytułowym numerem w charakterze „Specialite de la Maison”.

Zaraz, zaraz – zakrzykną niektórzy, którym nazwa Family nie kojarzy się z niczym (w przeciwieństwie do  Kelly Family) – czym to się je, panie Kapała? Fakt, sam nie lubię czytać o czymś, o czym nie mam pojęcia, a autor ochów i achów  nie jest skłonny w kilku słowach przybliżyć muzyki opiewanego artysty. Teoretycznie Family dla fana prog-rocka  powinno być jazdą obowiązkową, bo na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych mało było kapel bardziej oryginalnych. Ale niestety nie żyjemy w świecie idealnym.

Założycielem i głową Rodziny był niejaki Roger Chapman – gitarzysta i wokalista o bardzo charakterystycznym „krzykliwym” glosie. Młodsi mogą go pamiętać z brawurowego wykonania „Shadow on the Wall” na  płycie Mike’a Oldfielda „Crises”.

Muzyczny styl Family trudno jednoznacznie określić. Można powiedzieć, że ich korzenie to brytyjski biały blues, ale debiut ma wyraźną psychodeliczną orientację. Styl zespołu zaczyna się krystalizować na drugiej płycie, „Family Enterteiment” – była to mieszanina bluesa, folku, jazzu, blue-grass i cholera wie jeszcze czego. Wydaje się, że jedną z dewiz zespołu było – „Nie ważne na jakim instrumencie grasz, najważniejsze, żebyś był dobry”. I tak się tam składy mieszały – skrzypek za wibrafonistę, czy odwrotnie, gdzieś po drodze „stracił się” klawiszowiec, kręcili się faceci od dęciaków, w miarę na stałe był grający na flecie John Parker, a nawet w pewnym momencie pojawił się w składzie John Wetton, dla którego była to pierwsza poważna fucha w show-biznesie. Już to co powyżej napisałem, świadczy o tym, że w muzyce Family musiały się dziać rzeczy przedziwne i przefajne. I faktycznie działy się.

Zwłaszcza na „A Song for Me”. „Drowned In Wine”, coś w rodzaju przeboju grupy i znakomity „A Song for Me”, spinające  bardzo efektowną klamrą cały album. Chyba nie była to płyta zbyt kosztowna w realizacji, chociażby ze względu na niespecjalnie duży pobór energii elektrycznej – przynajmniej połowę utworów nagrano „unplugged”, jeśli nie w całości, to na pewno w znacznej części, na przykład „Some Poor Soul”, czy „Song for Sinking Lovers”. Wbrew pozorom nie jest to wcale spokojny album, ale mimo na poły akustycznego charakteru jest to płyta absolutnie rockowa – krzykliwy wokal Chapmana, dynamiczne kompozycje, jak trzeba to i gitara elektryczna zajazgocze. Jest ze dwa, trzy spokojniejsze momenty, między innymi swingujący „Hey – Let It Rock”, który właściwie tworzy całość z następnym utworem „The Cat And The Rat”. Bardzo ciekawy jest „93’s OK. J” – tu się przeplatają muzyka klasyczna, elementy jazzu i psychodelii, a najważniejszy jest wibrafon. Moim zdaniem i tak wszystko bierze finałowy „A Song for Me”, składający się jakby z trzech części – najpierw głośny, mocny, oparty na omalże hard-rockowym riffie, temat, potem dosyć psychodeliczna partia solowa skrzypiec i na koniec powrót tematu przewodniego.

Trzeci album Family to takie trochę zapomniane, rockowe  arcydzieło. Tylko trochę, bo za pierwszego „życia”  była popularna kapela, a ten krążek dobił do czwartego miejsca brytyjskiej listy przebojów. Inne też sobie zupełnie dobrze radziły na hit-paradach – jeszcze dwie były w dziesiątce, nie był to więc zespół anonimowy. Jednak zakończył karierę w 1973 roku i trochę zniknął w pomroce rockowych dziejów. Trzy lata temu reaktywował się, ale tylko nie było nowego materiału, panowie ograniczyli się do koncertów. Tyle, że teraz, w tych dniach, mają się odbyć dwa, zupełnie ostatnie koncerty grupy i Family już całkiem przejdzie do historii.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.