Eye Of The Soundscape to na swój sposób wyjątkowy album Riverside. I to pod wieloma względami. Bo to pierwsza w historii zespołu płyta instrumentalna, do tego jakże odmienna od progresywno rockowej stylistyki, z którą formacja jest kojarzona. No i ma jeszcze wyjątkowy kontekst – ukazała się w roku, w którym zmarł jeden z filarów grupy, Piotr Grudziński. Tym samym, jest ostatnią, na której pojawiają się jego premierowo nagrane dźwięki. I choć jest ona w całości dedykowany właśnie jemu, warto pamiętać, że fakt ukazania się w tym czasie Eye Of The Soundscape nie ma wiele wspólnego z tym tak bolesnym i tragicznym dla formacji wydarzeniem.
Bowiem pracę nad krążkiem muzycy rozpoczęli w pełnym składzie jeszcze na początku tego roku a sam pomysł na jego powstanie dojrzewał znacznie wcześniej. Można wręcz powiedzieć, że czasów najstarszej tu kompozycji, Rapid Eye Movement. Ta - choć tytułowa rzecz - nie trafiła na podstawową edycję regularnego krążka i pomieszczona została na dodatkowym dysku edycji dwupłytowej. A potem… jakoś to się wszystko rozwinęło. Do albumu Shrine of New Generation Slaves muzycy dodali dysk z dwiema częściami Night Session, a do krążka Love, Fear and the Time Machine CD zatytułowane Day Session z pięcioma premierowymi utworami.
I to te wszystkie rzeczy stanowią lwią część tej dwupłytowej instrumentalnej kompilacji. Jednak nie one stanowią o szczególnej atrakcyjności wydawnictwa. O nim decydują w pełni premierowe kompozycje trwające łącznie ponad 30 minut! I choćby to wpływa na to, iż nie jest to kompilacja mająca na celu wyciągnięcie grosza od fana w trudnym dla zespołu okresie wyciszenia. Tym bardziej, że pozostałe znane już wcześniej numery nie docierały do wszystkich odbiorców. Tym sposobem bardziej zaangażowani w gromadzenie dyskografii Riverside i ci mniej wnikliwi, mają wszystko na jednej tacy, a w zasadzie na dwóch dyskach.
No właśnie, przyjrzyjmy się tej instrumentalnej odsłonie warszawskiego zespołu. Widać, że całość została gruntownie przemyślana pod kątem stworzenia dzieła spójnego i jednorodnego. Stąd wymieszanie kompozycji i brak, z pozoru czegoś bardzo ewidentnego, czyli prostego podziału na stare rzeczy na jednym dysku i premierowe na drugim. Dla tej spójności - tym razem brzmieniowej - dwa najstarsze utwory (Rapid Eye Movement i Rainbow Trip) zyskały nowy miks.
Instrumentalne granie Riverside, choć w pewnej mierze utrzymane w duchu klasycznego i tradycyjnego elektronicznego rocka, ma swój indywidualny szlif. I nie chodzi tu tylko o to, że jest w tym sporo progresywnej elektroniki i ambientu, ale przede wszystkim o to, że owa dosyć zimna i z pozoru bezduszna elektronika uzupełniana jest, a może wręcz napędzana, graniem bardziej organicznym, klasycznymi rockowymi instrumentami (choć brak żywych bębnów Kozieradzkiego, które pojawiają się li tylko w ostatniej części Rapid Eye Movement). Dowodem na to są choćby Shine i Rapid Eye Movement, albo wreszcie Night Session – Part Two, w którym królują partie saksofonu autorstwa Marcina Odyńca. Ponadto cechą wspólną większości kompozycji jest ich transowość, przestrzenność i pewna ilustracyjność.
Słów kilka o premierowych utworach? Proszę bardzo. Where The River Flows z początku czerpie jakby z Gabrielowego Passion, z czasem jednak wpada w rytmiczny trans „skażony” wszakże pewną industrialnością. Z kolei Shine, wybrany na promujący singiel (i dobrze), ma oprócz szorstkości, brudu i ekspansywnego basu Dudy, dużo nośności i przebojowości w stylu mrocznego 02 Panic Room. Sleepwalkers natomiast w pierwszej części zawiera chyba najbardziej oniryczne dźwięki na albumie. No i wreszcie kompozycja tytułowa. Ostatnia nagrana przez Piotra. I już przez to szczególna. Ascetyczna, bez rytmu, ale też bez Mariusza Dudy, dominującego wszak instrumentalnie na całym albumie. W sam raz do zamyślenia.
Bardzo dobre wydawnictwo pokazujące zespół poszukujący i starający się badać inne muzyczne terytoria. Do tego… raczej o bardzo optymistycznym wydźwięku. Jeszcze nigdy chyba szata graficzna ich albumu nie była tak pełna jasności i kolorów.