ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Blue Öyster Cult  ─ Some Enchanted Evening w serwisie ArtRock.pl

Blue Öyster Cult — Some Enchanted Evening

 
wydawnictwo: Columbia 1978
 
1. "R.U. Ready 2 Rock" 5:29
2. "E.T.I. (Extra Terrestrial Intelligence)" 5:04
3. "Astronomy" 8:18
4. "Kick Out the Jams" (MC5 cover) 3:03
5. "Godzilla" 4:10
6. "(Don't Fear) The Reaper" 5:51
7. "We Gotta Get Out of This Place" 4:09
 
Całkowity czas: 37:57
skład:
Eric Bloom – lead vocals on tracks 1-4, 7, stun guitar, keyboards; Donald "Buck Dharma" Roeser – lead guitar, lead vocals on tracks 5-6; Allen Lanier – keyboards, guitar, mixing; Joe Bouchard – bass; Albert Bouchard – drums, guitar, backing vocals
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,2

Łącznie 4, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
04.10.2016
(Recenzent)

Blue Öyster Cult — Some Enchanted Evening

Dokształt koncertowy – semestr piąty.

Wykład dziewiąty.

Znowu dokształt się nieco przeciągnie, ale na pewno kończymy w przyszłym tygodniu. No chyba, że kolega Strzyżu jego znajomy zupak Kopyto nawalą (się). Znowu…

Dzisiaj Blue Oyster Cult…

 - A będzie „(Don’t Fear) The Reaper”? – wtrącił się  Naczelny

 - Będzie – odpowiedziałem

 - O, fajnie, bo to bardzo lubię! – ucieszył się

Kilka dni temu w Trójce był program poświęcony Tomaszowi Beksińskiemu – takie coś w rodzaju wieczoru pamięci – wspominali go ci, co go znali i ci, co go słuchali. Co ważne – muzyka w tej audycji pochodziła z płyt Tomka, które zostawił w spadku Trójce (czyli jednak na coś się przydały – chyba pierwszy raz od prawie siedemnastu lat). Tyle, że smuty straszne to były. Bo co prawda z jego płytoteki, ale nie on wybierał, tylko prowadząca audycję Anna Gacek. Przy okazji tej audycji podbetonowano stereotyp Tomka jako słabo-silnego wampirzego romantyka snującego się po pobliskim cmentarzu na Wałbrzyskiej. Bo jeśli ktoś ma w kolekcji kilka tysięcy płyt to można zrobić z jej właściciela każdego – fana disco pewnie też. Zwykle jednak Redaktor starał się nie grać w swoich audycjach na jedno kopyto, tylko wprowadzić jakiś repertuarowy płodozmian. Niestety w tym przypadku większej różnorodności zabrakło. Bardzo sobie cenię panią Annę Gacek, bo uważam, że jest bardzo dobrą dziennikarką, ale niestety absolutnie nie zna się na muzyce z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych (o latach osiemdziesiątych kiedyś powiedziała, że to były straszne czasy dla rocka – no jasne, szczególnie dla heavy-metalu). Dlatego dobór utworów był taki, jak sobie mały Jasio wyobraża audycję Tomka Beksińskiego. A Tomek słuchał też naprawdę dużo rocka i to tego ciężkiego również – Black Sabbath, Uriah Heep, Deep Purple, Iron Maiden, Budgie, a w tym wszystkim też Blue Oyster Cult. A teraz paluszek do góry, ci, którzy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych słyszeli BOC w audycjach innych prezenterów, niż Redaktor – naprawdę interesuje mnie, czy ktoś oprócz niego puszczał muzykę tej kapeli w swoich audycjach. Przynajmniej ja słyszałem to tylko u niego, a przez całe lata osiemdziesiąte byłem prawie przyklejony do radia.

Kiedyś poprosiłem go, żeby mi nagrał „Imaginos”, oraz jeszcze dwie, które uważa za najlepsze. I na jednej stronie było „Spectres” a na drugiej „Some Enchanted Evening”. Teraz kiedy znam wszystkie płyty BOC stwierdzam, że trudno się nie zgodzić  z takim wyborem – na „Widmach” są „Nosferatu”,  „I Love The Night” i „Godzilla” na dobry początek, a na „Some Enchanted Evening” między innymi przekapitalna wersja „Astronomy”. O ile ze studyjnych   najbardziej lubię  jednak „Imaginos”, to jeżeli chodzi o koncertowe,   zwięzły, konkretny  „Uroczy Wieczór” uważam za najlepszy.

 

Dla nieobeznanych w temacie krótkie wprowadzenie – Blue Oyster Cult była to amerykańska kapela łącząca AOR-ową melodykę z progresywnym rozmachem, a zagrane to było z hard-rockowym wykopem. A ważne jest tu słowo „amerykańska”, bo Tomek niespecjalnie lubił wykonawców zza Wielkiej Wody – przynajmniej tak mówił – „Z Ameryki to tylko Coca-cola i Blue Oyster Cult”. Moje nieśmiałe – A The Doors ? – zbywał lekceważącym milczeniem. Ale BOC musiało być wysoko w hierarchii Tomka, bo postawił je na równi z Coca-Colą. Kiedyś sam Tomek mi powiedział, że Roman Rogowiecki lekko z niego przyszydził, że powinien do Partii się zapisać ( czyli PZPR, jedynej słusznej  w PRLu,  coś takiego jak teraz PiS), bo tam też Ameryki nie lubią.

 

Tytuł płyty jest nieco mylący, bo sugeruje, że wszystkie nagrania pochodzą z jednego koncertu. A tak nie jest, bo są z czterech, tyle, że z jednej trasy. Zabieg powszechnie stosowany w tamtych czasach – raczej dosyć trudno znaleźć takie wydawnictwa, na których wszystkie utwory pochodziły z jednego koncertu. Tutaj też wybrano co lepsze numery z kilku koncertów i trzeba przyznać, że wybrano dobrze. Jak wspomniałem – przede wszystkim „Astronomy”, ładnie wyciągnięte do ośmiu minut z kapitalnym solem gitarowym. Reszta jest może trochę przytłoczona takim utworem, a przede wszystkim takim wykonaniem i jest jakby w cieniu. Jednak  jeśli ich dobrze posłuchać, to tam też dzieją się rzeczy fajne, począwszy od "R.U. Ready 2 Rock" – mniej więcej w połowie Lanier wymiata  na syntezatorze konkretne solo. Świetna jest „Godzilla”, sprawdza się też dobrze „Kick Out The Jams” (tyle, że nie „Motherfuckers”, tylko „Borther And Sisters”), co jest o tyle ciekawe, że  oryginalnie wymiatało to MC5 – kapela grająca bardzo ostro i dynamicznie, uważana ważną dla punk rocka. BOC dało sobie z tym radę co najmniej dobrze i za to duży szacunek, bo przecież kapela o nieco innym emploi niż MC5. Co prawda koncerty wolę dłuższe – cedek tak pod korek, ale takie krótkie też mają swój urok, bo zwykle są takie skondensowane, intensywne, od początku do końca na wysokich obrotach – na przykład „No Sleep ‘till Hammersmith”, „TSA Live” – po prostu nic dodać, nic ująć. I przy  "We Gotta Get Out of This Place" może czujemy się zawiedzenie, że to już koniec, ale rozumiemy, że tak miało być.

 

Jednak jeśli ktoś chce więcej, to w 2007 roku wyszedł remaster tego albumu z siedmioma dodatkowy mi nagraniami. Tyle, że one mi jakoś nie pasują do reszty, tempa nie trzymają i moim zdaniem są  po prostu słabsze. Dlatego zostanę przy starej, krótkiej wersji.

 

I pytania:

  1. Nazwę zespołu można połączyć z cyklem nieco głupawych, ale autentycznie zabawnych komedii amerykańskich z lat osiemdziesiątych. Jak się ta seria nazywała? (5 pkt.)
  2. Pewna znana artystka tak wspomina związek z jednym z  członków BOC: „Ten, łagodny inteligentny i z pozoru skromny mężczyzna prowadził w trasie życie całkowicie odmienne od naszej wspólnej cichej egzystencji. W końcu zniszczyło to nasz związek, ale szacunek, którym darzyłam (…), wdzięczność za dobro, które mi okazał, (…) pozostały nienaruszone.” Proszę podać nazwiska tej pary. (5 pkt.)

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.