Z Grecji na Marsa. A potem do Watykanu.
Odcinek… nie wiem, który wyjdzie, wpisze się na koniec cyklu. Na razie dwudziesty.
Na nową płytę Vangelisa musieliśmy czekać dziewięć lat. Co prawda cztery lata temu ukazała się płyta z muzyką do scenicznej wersji „Rydwanów Ognia”, ale nie był to materiał całkiem premierowy, poza tym był beznadziejny. Zresztą w tym wieku w ogóle nas wielki Grek specjalnie nie rozpieszczał – płyt niewiele, większość słabych. Ale na „Rosettę” czekałem z dużą niecierpliwością od momentu, kiedy dowiedziałem się, że ma się ukazać. Dosłownie dni odliczałem. Co prawda nic sobie po niej nie obiecywałem, byłem po prostu ciekawy jaka będzie. Jeśli miałaby być kiepska – trudno, bywa. Jeśli dobra – no to fajnie, następna do kolekcji, mchem na półce porastać nie będzie.
Jak na Vangelisa, „Rosetta” to taki bardzo solidny średni poziom. Może nie aż tak solidny, jak recenzowanej przeze kilka dni temu „Opera Sauvage”, ale na pewno ujmy Mistrzowi nie przyniesie. Muzycznie – trochę jak na „Oceanic”, czyli takie trochę słodkie, a z racji kosmicznego klimatu przypomina „Albedo 0.39”. I trzeba przyznać, że ta kosmiczność dobrze równoważy tą pewną słodycz tej muzyki i dzięki temu w całości jest to nieco bardzo wytrawne, powiedzmy półwytrawne.
Do samej muzyki nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń – dostajemy dokładnie to, czego po Vangelisie moglibyśmy się spodziewać – kilkanaście fajnych, instrumentalnych numerów, które właściwie są jednym fajnym instrumentalnym numerem podzielonym na kilkanaście części, trzeba to traktować jako pewną, muzyczną całość. Ja dostałem praktycznie wszystko to, czego chciałem – dużo syntezatorów, odpowiedni patos, całkiem dobre kompozycje – wszystko tak jak trzeba. Teoretycznie można byłoby pomarudzić – a, mogłoby być lepsze – mogłoby być, tyle, że nie wymagajmy od artysty, który od półwiecza działa w muzyce rozrywkowej, żeby pod sam koniec kariery nagle zapodał jakieś arcydzieło. Teoretycznie jest to możliwe, ale bądźmy realistami. Realnie można było od Vangelisa wymagać dobrej, stylowej płyty – dokładnie takiej jak ta.
Ocena – tu mam pewną zagwozdkę – no to nie da rady dać temu ośmiu gwiazdek, bo jak na Vangelisa, na pewno to nie jest bardzo dobra płyta. Gdyby to był ktoś inny, pewnie byłoby osiem, ale noblesse oblige i dlatego będzie siedem, tyle że z dużym plusem i komentarzem – fajnie, że wreszcie jest coś nowego i dobrego.
A sama Rosetta to sonda kosmiczna Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), której zadaniem było wejście na orbitę wokół jądra komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko i osadzenie na jego powierzchni lądownika. Udało się to w listopadzie 2014 roku. Vangelis zawsze lubił kosmiczną tematykę, i nie raz poświęcał jej swoje dzieła – poprzednio była to „Mythodea – Music for the NASA Mission: 2001 Mars Odyssey”, a jeszcze wcześniej „Albedo 0.39”.