Wydany trzy lata temu debiut amerykańskiej grupy Scorpion Child odbił się sporym echem w świecie hard’n’heavy. Niby wszystko było jakieś takie bardzo znajome, bo od dobrych czterdziestu kilku lat tak się gra, niby wokalista mocno podobny do Planta, ale jakie to było fajne! Czytałem kilka recenzji – każda pochlebna, gwiazdek od cholery. Zresztą moja opinia była bardzo podobna. Może nie tak entuzjastyczna, ale bardzo pozytywna.
Na wiosnę tego roku dostaliśmy nową płytę zespołu. W międzyczasie odeszło dwóch, doszło trzech, w tym klawiszowiec, którego słychać często i dużo. Oczywiście przez to zmieniło się trochę brzmienie zespołu – właśnie znacząca rola instrumentów klawiszowych, głównie organów, oraz sam klimat muzyki. O ile debiut był bardzo hard’n’heavy, to nowy album jest nieco bardziej psychodeliczny (na przykład utwór tytułowy). Chociaż nie dlatego, że doszedł organista. Poza tym Zepps – niby słychać, ale nie jestem o tym tak bardzo przekonany. Powiem szczerze, że dla mnie więcej tutaj At The Drive In, bo wokalista tak samo przypomina mi Planta, co Bixlera-Zavalę. Wada to oczywiście żadna nie jest, najważniejsze, żeby odpowiednio sponiewierało słuchacza. A i pewnie można to nazwać zaletą. Zawsze pisałem, że w hard'n'heavy ważny jest szacunek dla tradycji, że pewne rzeczy już wymyślono i nie ma sensu wyważać otwartych drzwi. Scorpion Child absolutnie nie mają zamiaru wymyślać prochu na nowo, ale na tą tradycję patrzą też przez pryzmat tego, co się muzyce rockowej zdarzyło potem – to porównanie do At The Drive In to się tak z niczego nie wzięło. Myślę, że można tu jeszcze wspomnieć Soundgarden, a wstęp do „Blind Man’s Shine” jest zbyt podobny do początku „Alive” Pearl Jam, żeby mógł być to przypadek. Fajnie tu przefiltrowano klasykę przez znacznie nowsze dźwięki, jednak mimo wszystko to są tylko dodatki. „Acid Roulette” to przede wszystkim pełnokrwisty hard-rock zagrany odpowiednio głośno, z odpowiednią energią i co najważniejsze – sama muzyka, czyli dwanaście znakomitych utworów, plus „Seance”, jakaś dziwna modlitwa.
Czy „Acid Roulette” jest lepsze do debiutu? Opinie na ten temat krążą różne. Chociaż przeważają takie, że poprzednia była jednak nieco lepsza. Ja tam nie wiem i nie będę wypowiadał się tutaj w kategorii „lepszy”, „gorszy”. Obie są wyborne. Jednak ta nowsza podoba mi się nieco bardziej. Tyle, że tak, czy tak – to są niuanse – różnica na jakieś ćwierć artrockowej gwiazdki.
Tej daję osiem z dużym plusem. Nieco większym niż w przypadku „Sunrise to Sundown” Spiritual Beggars i debiutu Inglorious.