Powiem, że jestem zaskoczony. Tak dobrej płyty to po Spirytusowych Żebrakach się nie spodziewałem. Już z górą dwadzieścia lat łoją ciężkiego rocka – fajnego, ale trochę bez polotu. Uczciwie, z uczuciem, z wykopem, ale ani tam było specjalnie chwytliwych melodii, ani specjalnie zpadających w ucho riffów. Ot taki sieriozny stoner. Ale kilka lat temu zmienił sie woklaista i przy okazji muzyka. Nagrany w 2010 roku "Return to Zero" zaczął zdradzać ciągoty do bardziej współczesnego grania niż Blue Cheer, czy wczesny Sabbath. Nawet klimaty a'la lata osiemdziesiąte zaczęły się pojawiać, ale sprawiało to wrażenie czegoś w rodzaju comic relief i nie jestem pewien, czy to na pewno było na poważnie. Kolejną płytę SB jakoś przegapiłem i nie wiem, czym się ją je, ale nowa trafiła w moje łapki i sprawiła mi naprawdę dużo frajdy. Zawsze twierdziłem i twierdzić będę, że dobrego hard'n'heavy, jak pieniędzy – nigdy za dużo, a każda taka płyta, to wartość sama w sobie.
Żeby płyta hard-rockowa była dobrą płytą hard-rockową musi przede wszystkim musi być wydolna krążeniowo, tfu, muzycznie – czyli dobre riffy, dobre melodie, co najmniej dobry wokalista. Reszta pikuś. "Sunrise to Sundown" spełnie te warunki ze sporym zapasem nawet, dlatego nie jest to już dobra płyta hard-rockowa tylko spokojnie lepiej niż dobra płyta hard-rockowa, a miejscami nawet świetna płyta hard-rockowa. Co prawda wyraźnie słychać która grupa, a szczególnie który klawiszowiec (daj mu Panie niebo...) jest ważną inspiracją Szwedów, ale spokojnie, nie ma się co czepiać – współczesne hard'n'heavy to skrzyżowanie archeologii z recyklingiem.
O ile utwór tytułowy to jeszcze nawiązanie do dawniejszej twórczości Spiritual Beggars, czyli przede wszystkim głośno i ciężko, tak od "Diamond Under Pressure" zaczyna się ten album na dobre – przypominają się najlepsze czasy Deep Purple Mk.III i i przedpudlowego Whitesnake. Oj idzie ogień – wspomniany "Diamond Under Pressure" (podobny do "Woman from Tokyo") nie dość, że samą dynamiką z obcasów wyrywa, to do tego jest cholernie przebojowy. Do tego nie jest to jedyny numer o podobnej charakterystyce – jeszcze kilka by się takich znalazło, z "Hard Road" na czele. Jednak nie całe "Sunrise to Sundown" to okołopurpurowe klimaty – "Lonely Freedom" to takie ostrzejsze Hawkwind, "I Turn to Stone" to normalna psychodela, a w środkowej części "No Man's Land" słychać późnych The Beatles. Przyjemne i niepecjalnie oczywiste urozmaicenie. Ale podstawa to ten absolutnie wtórny. ale absolutnie rasowy i absolutnie porywający hard-rock.
Osiem gwiazdek i to z plusem.