Już po raz drugi przychodzi mi pisać o albumie pochodzącej z Berlina formacji Crystal Palace. Chciałoby się napisać: dopiero po raz drugi, wszak zespół swój debiut wydał 21 lat temu, a płyt na koncie ma siedem. Nie mogę w tym kontekście nie zauważyć faktu, iż związanie się z wytwórnią Gentle Art Of Music dało Niemcom niejako drugie artystyczne życie. Wystarczy zresztą zerknąć na popularny serwis progarchives.com, by zauważyć niewielkie zainteresowanie starszymi pozycjami grupy i naprawdę duże poprzednim, recenzowanym u nas krążkiem The System Of Events.
Od wydania poprzedniej płyty doszło u nich do jednej zmiany. Perkusistę Franka Brennekama (któremu zresztą muzycy zadedykowali utwór Any Colour You Need) zastąpił Tom Ronney. Nie miało to jednak wielkiego wpływu na obraz ich nowej muzyki, która w dalszym ciągu czerpie garściami z progresywnego rocka.
Na Dawn Of Eternity dostajemy jedenaście kompozycji i godzinę premierowych dźwięków (o 10 minut mniej, niż na poprzedniczce. I dobrze). Mamy też gości (Markus Reuter, Dominic Groeger), tym razem mniej sławnych. Przypomnę, że na The System Of Events pojawili się Yogi Lang, Kalle Wallner i Colin Edwin.
Niewiele natomiast zmieniło się w samej muzyce, bowiem Crystal Palace w dalszym ciągu hołduje progresywnej stylistyce. Początkowo album jakoś nie rzuca na kolana, jednak z każdym kolejnym przesłuchaniem naprawdę zyskuje. Bogatymi i ciekawymi aranżacjami oraz dobrymi melodiami chwytającymi już w pierwszych kilku kompozycjach. Reprezentatywnym dla całego albumu jest pojawiający się zaraz po niespełna 3-minutowym, instrumentalnym wstępie Dawn, utwór Confess Your Crime. Początkowo oparty na ciężkim gitarowym riffie, niemalże progmetalowy, w drugiej części zyskuje artrockowo – symfoniczny rozmach i piękny, gitarowy, solowy finał. Fanom takiego grania spodoba się też z pewnością kolejny Eternal Step z ładnie grającymi unisono gitarami oraz rozbudowany, wielowątkowy i epicki Any Colour You Need. W dalszym ciągu słyszymy oczywiście odniesienia do Pink Floyd, RPWL (nie powinno to dziwić, wszak wydawcą płyty są de facto muzycy RPWL), czy Porcupine Tree (w kompozycji Daylight After The Rain gościnnie zagrał sam Markus Reuter znany choćby ze współpracy ze Stevenem Wilsonem). Album ten wydaje się jednak bardziej jednorodny i spójny od swojego poprzednika, jest też chyba nieco bardziej progrockowy niż progmetalowy. I choć już w drugiej części płyty kompozycje tracą na wyrazistości, to dobry, zasługujący na uwagę album.