Prog z kapustą – Vierte Ausgabe.
Tak się zastanawiałem, czy Wojtek z Pawłem napiszą coś o tym albumie. W sumie jeden z nich wspomniał, ale jakoś tak średnio pozytywnie. No to trzeba nadrobić braki.
29 grudnia 1890 to w historii US Army wyjątkowo czarna karta. Oddział żołnierzy miał za zadanie rozbroić grupę Indian Lakota w ich obozowisku nad Wounded Knee. Co dokładnie się stało, różnie się przedstawia. Wiadomo, że żołdacy (mający na wyposażeniu m.in. karabiny maszynowe Hotchkiss) w pewnym momencie zaczęli tłuc radośnie do wszystkiego, co nie nosiło munduru; ostatecznie zginęło 25 żołnierzy i prawie 300 Indian, z czego 200 – kobiet i dzieci. Bohaterscy żołnierze dostali za akcję nad Wounded Knee 20 Medali Honoru… Do dziś trwa walka o ich odebranie.
W sumie Wojtek ma rację, że druga płyta zespołu Gila nijak się ma do pierwszej. Eksperymentów brzmieniowych i formalnych tu raczej ze świecą szukać; dominują stonowane, folkowe kompozycje, w których dużą rolę odgrywają gitary akustyczne. Niby całość płyty stworzył Conny Veit, ale… Właśnie. Jako że ¾ oryginalnego składu sobie poszło, Veit zaprosił – oprócz wokalistki – dwóch panów z Popol Vuh, w którym to zespole także się udzielał, Daniela Fichelschera i zwłaszcza Floriana Frickego. Choć pełnili tu jedynie rolę instrumentalistów, obaj – zwłaszcza Fricke – odcisnęli na „Bury My Heart At Wounded Knee” niemałe piętno. Może nawet, gdyby nie Florian i Daniel, to „Bury…” pozostałoby zbiorem folk-progowych piosenek, jak to napisał Wojtek. A tak powstała wyjątkowo poruszająca płyta.
“This Morning” to folkowa pieśń, zbudowana na współbrzmieniu gitary akustycznej i delikatnego głosu Sabine Merbach, którą pięknie uzupełnia gitara elektryczna i fortepian Frickego. I tak będzie już w zasadzie do końca: spokój, wyciszenie, smutek, oniryczne, delikatne granie, z niewieloma wyjątkami. Podobnie do „This Morning” wypada zaśpiewany przez Veita „In A Sacred Manner”, znów z bajkowym fortepianem, melotronem i ładnym, krótkim finałem gitary akustycznej. W „Sundance Chant” oba głosy śpiewają razem, natchnioną pieśń ku chwale Słońca… Po krótkim, akustycznym przerywniku mamy „Black Kettle’s Ballad”, dość typowy dla krautrocka eksperymentalny odjazd, w którym dość nerwowy, niespokojny wstęp na gitarę rozwija się w instrumentalny pasaż budowany przez dźwięki gitary i fletów, z perkusyjnym finałem. A na sam koniec – znów po stonowanej, akustycznej pieśni – jest jeszcze żałobna modlitwa za Indian z Wielkich Równin. Z wyjątkowo nawet jak na Frickego elegijnym fortepianem, pięknie współbrzmiącym z gitarą, na której w drugiej części utworu Veit wygrywa wyjątkowo dramatyczne solo, brzmiące jak krzyk rozpaczy. A potem zostaje już tylko Fricke, zamykający całość fortepianową miniaturą…
Jeśli ktoś poszukuje na tej płycie instrumentalnych eksperymentów i odlotów, to raczej się rozczaruje. Za to niewiele w historii niemieckiego prog-rocka płyt równie pięknych, choć zarazem bardzo smutnych.