Debiutancki album trójmiejskiej formacji Caren Coltrane Crusade. Grupa powstała w marcu 2014 roku, założona przez Marzenę Wronę, Marka Kaczerzewskiego i Piotra Abrahama. To jednak wspomniana Wrona jest tu kluczową postacią. Autorką słów, muzyki, aranżacji, odpowiadającą za elektronikę, elektroniczne bity i klawisze a nawet projektantką okładki i książeczkowych, intrygujących ilustracji. No i jest wreszcie, a może przede wszystkim, wokalistką.
Album The Bell to winylowe trzy kwadranse i osiem kompozycji wpisanych w muzykę niebanalną i wcale niełatwą. Kluczową rolę odgrywa w niej wokal liderki. Powiedzmy sobie otwarcie – blisko barwy i ekspresji Björk. Drżący, emocjonalny, jakby lekko rozhuśtany, introwertyczny. To on przede wszystkim buduje nastrój muzyki. Drugim ważnym elementem i składnikiem brzmienia Caren Coltrane Crusade jest rytm uzupełniany o brzmienia tytułowych dzwonów, dzwoneczków…. Raz nabijany bardziej ascetycznie, innym razem wręcz transowo (The Kitchen Table). To chwilami muzyka ocierająca się o eksperyment, awangardę, ale też czerpiąca gdzieś z klimatów legendarnej stajni 4AD, czy współczesnego post-rocka. Z pewnością bardzo ilustracyjna, z wykorzystaniem dużej dozy elektroniki (w tym elektronicznych bitów). Paradoksalnie jednak najbardziej przypadły mi do gustu kompozycje najbardziej rockowe, żywe, organiczne. Jak drugie części To The Heart Of The Bell i Unicorn czy utwór Wars.
Słychać też, że to płyta bardzo intymna. Zresztą, jak napisano w materiale promocyjnym, ta powstająca przez wiele lat muzyka jest osobistym obrazem miejsc i przeżyć wokalistki począwszy od jej dzieciństwa, a kończąc na pobycie w Azji… Ciekawy i z pewnością oryginalny na naszym rodzimym podwórku album.