Prog z (czerwoną) kapustą – Dritte Ausgabe.
O rocku z Republiki Federalnej Niemiec Paweł i Wojtek napisali już sporo. A co z krajem Wartburgów i Trabantów? Tam też wszak działała rockowa scena. Tak więc pozwolę sobie skreślić kilka tekstów o rockowych płytach z byłego już DDR.
Magdeburg – oryginalnie nazwany na cześć miasta, w jakim został w roku 1975 założony – dość długo czekał na debiutancką płytę. Panowie wydali co prawda kilka singli, ale album „Magdeburg” ukazał się dopiero w roku 1980 – na rok przez zawieszeniem przez zespół działalności, którą panowie wznowili już w zjednoczonych Niemczech.
Album po kawałku składano z utworów, jakie powstawały przez kilka lat działalności Magdeburga i ewolucji jego stylu, trudno się więc dziwić, że stylistycznie jest to album mocno rozkojarzony, niespójny. Z jednej strony panowie lubią przebojowe, zgrabne piosenki. Takie „Vehrkerte Welt“, mimo gitarowego riffu na początek, to ładna, melodyjna piosenka o nieco AORowym zabarwieniu. Dość podobnie wypada „Harte Tage”, aczkolwiek mimo (rozczulająco archaicznych) dźwięków syntezatora na początku, więcej w nim rocka. Jeszcze większym odjazdem jest „Wenn ich zwei Leben hatt” – niby ładne zaplatanki gitary i syntezatorów, fajnie brzmiąca zwrotka i bardzo przebojowy refren niczym z jakiegoś schlageru… „Roter Wein” to utwór kojarzący się z Budką Suflera tak z okolic „Czasu czekania, czasu olśnienia” – elektroniczny rock o całkiem chwytliwej melodii, interesująco zaaranżowany, dobarwiony saksofonem.
Druga strona to ballady – klasyczna rockowa forma, przerabiana już tysiące razy. „Ebbe und Flut”, „Raus aus meiner Haut” – majestatyczne, niespieszne utwory z ładnymi gitarowymi solówkami i (w tym drugim przypadku) nadającym klimat dialogiem saksofonu i fortepianu elektrycznego.
Trzecia strona to kombinacje, poszukiwania. Po dość konwencjonalnym początku płyty, bardzo przyjemnie zaskakuje „Kalt und heiss” – solidna, rasowa hardrockowa jazda z fajną gitarową solówką, zachrypniętymi organami i efektownymi dodatkami fletu a la Ian Anderson… Aż szkoda, że to jedynie trzy i pół minuty. Jest też takie coś jak „Teufels Rock ‘n’ Roll” – funkujący rockowy numer z wyeksponowaną, dynamiczną partią gitary basowej; jedyne co trochę drażni, to trochę na siłę wklejone solo na syntezatorze w środkowej części, lekko gryzące się z resztą utworu. No i finał płyty – majestatyczna pieśń (słowo ballada trochę mi tu nie pasuje), zbudowana głównie na podniosłych partiach syntezatorów…
Trochę szkoda, że panowie nie poczekali jeszcze trochę z tą płytą. Albo inaczej – że nie zdecydowali się na jeden z kilku różnych kierunków, w jakich się na tym albumie kierują. W efekcie powstała płyta dość chaotyczna, niespójna („Wenn ich zwei Leben hatt” i „Kalt und heiss” bardzo niewiele ze sobą łączy). Aczkolwiek dla samego „Kalt und heiss” właśnie warto posłuchać. Kilka innych dobrych utworów też się tam znajdzie.