Dokształt koncertowy. Semestr czwarty – wykład ósmy.
Tym razem polski dokształt, a przedmiot dokształtu nie byle jaki, bo pierwsza polska płyta heavy-metalowa. I do tego koncertowa.
Może dziwić, że zespół zaczyna swoją wydawniczą karierę od płyty koncertowej, chociaż czasami się to zdarza, weźmy na przykład Jane’s Addiction, czy Roberta Randolpha. TSA w momencie nagrywania debiutu też nie byli nowicjuszami, bo był już to zespół znany i ograny na scenach całej Polski. Mieli też na koncie dwa single, ale dużej płyty jeszcze nie. Stan wojenny czasowo spowodował zawieszenie działalności zespołu, ale już w marcu pod koniec marca zagrali w krakowskim Teatrze STU koncerty, z których nagrania trafiły na „Live”. Z perspektywy czasu debiutowanie albumem koncertowym w przypadku TSA wydaje się jak najbardziej uzasadnione – materiału mieli dużo, nawet na dwie płyty, swoja publiczność w pokaźnej liczbie także, na scenie czuli się świetnie, Teatr STU miał przyzwoitą aparaturę nagrywalniczą – to po co marnować czas w studiu, lepiej zagrać dwa, trzy koncerty, wybrać kilka najlepszych numerów w najlepszych wersjach, coś tam skorygować w studiu i da radę. Dało. I to jeszcze jak. Bo „Live” jak do tej pory pozostaje jedna z najlepszych koncertowych płyt w historii polskiego rocka, a na pewno polskiego hard’n’heavy.
Co prawda przypinało się wtedy TSA łatkę „polskiego AC/DC”, ale nie miało to specjalnego pokrycia w rzeczywistości. Pewne podobieństwa były, ale TSA udało się w ramach metalu wykreować swój własny styl, przede wszystkim na niepowtarzalny i nietuzinkowy wokal Marka Piekarczyka. Nie był on typowym, metalowym krzykaczem, aż tak potężnego głosu nie miał, ale charakterystyczna maniera, oparta na bluesie dawała mu duże pole manewru. Do tego właśnie taki bardziej „konserwatywny” wokal, jak z lat siedemdziesiątych i te ostre, metalowe, współczesne gitary – razem to powodowało, że TSA było jakby zawieszone między tradycyjnym hard-rockiem, a metalem lat osiemdziesiątych – przy czym i tak bez wątpienia był to metal lat osiemdziesiątych. Działało to zdecydowanie na korzyść zespołu, który zdecydowanie wyróżniał się spośród innych, a biorę tu pod uwagę nawet topowe kapele metalowe tamtych czasów.
Winyla „Live” kupiłem sobie na wakacjach w 1983 roku, od razu nawet dwa (to była wtedy bardzo dobra lokata kapitału – na rynku wtórnym przebitka co najmniej razy 2), a mój kuzyn ujeżdżał to u mnie na pełny regulator, ku oburzeniu sąsiadów. Pamiętam, że już nawet wtedy brzmiało to całkiem porządnie, ale nie słuchałem go ze trzydzieści lat, to nie będę się zaklinał na głowy moich nieletnich dzieci, że faktycznie tak było. Teraz, po remasteringu brzmi to naprawdę dobrze, dlatego wydaje mi się, że materiał wyjściowy musiał też być przynajmniej niezły.
Płyta prezentuje poziom bokserski – każdy numer, jak strzał w mordę. I to z różnych powodów. Najczęściej dlatego, że to rockery niewyjęte, a jedyny spokojniejszy utwór, czyli „51” wgniata w ziemię w inny sposób. Początek jest nieco dziwny – jakbyśmy się znaleźli w filharmonii…? Odgłos strojenia instrumentów i to nie rockowych, tylko jakby orkiestrowych. Trwające to kilkadziesiąt sekund intro na płycie stanowi integralną część pierwszego utworu – „Manekin Disco”. Później jest już normalnie – gaz do dechy i jedziemy.
Nie jest to krążek specjalnie długi – niecałe czterdzieści minut. Widocznie zespół uważał, że słuchacza trzeba skopać zwięźle, za to soczyście i konkretnie, aż mu pójdzie krew z uszu. A jeśliby chciał więcej, to puści sobie od początku. Zresztą „No Sleep ‘till Hammersmith” Motorhead jest nawet krótsze.
Klasyk polskiego rocka i to taka, którą pochwalić się można też i zagranicą – international level – jak to mawiał niejaki Leo Beenhakker. Moim zdaniem najlepsza płyta TSA.
I pytania:
- W jednym z utworów z tej płyty jest cytowany fragment tematu przewodniego z bardzo znanego polskiego serialu. W jakim utworze i jaki to serial? (3 pkt.)
- Marek Piekarczyk i Ian Gillan maja ze sobą coś wspólnego i nie jest to, że obaj śpiewają w kapelach hard’n’heavy – jest to związek dużo konkretniejszy. O co chodzi? (3 pkt.)