„Beyond the Seventh Wave” jest pierwszym krążkiem Silhuette jaki poznałem i w ogóle pierwszy raz o takim  zespole usłyszałem przy okazji właśnie tego krążka, ale jest to kapela z pewnym dorobkiem i to wysoko na progarchivach ocenianym.  Średnia sporo ponad trzy, przy dużej ilości ocen o czymś to świadczy. Czyli albo są faktycznie tacy dobrzy, albo mają sprawnie działający fan-club.

Dla tych, którzy nie bardzo kojarzą, co tam sobie Silhuette gra, służę z podpowiedzią – tradycyjnego neo-pieroga. W tym momencie pewnie kilka osób powiedziało – błeee i skończyło czytać.  Rozumiem i nie mam pretensji. Neo-prog potrafi być czasami nie do przejścia dla bardziej wrażliwych uszu, ale czasami potrafi przynieść sporo interesujących dźwięków.

Nie bardzo potrafię powiedzieć cokolwiek o starszych płytach, ale na pewno miały  fajniejsze okładki niż „Beyond…”. Ten pokawałkowany motyl ma się nijak do atomowego okrętu podwodnego z poprzedniej płyty. Co do muzyki – ocena  tego krążka na progarchivach , czyli mniej więcej około trzy i pół  na pięć, idealnie pokrywa się też i z moją, dlatego trzeba by było gdzieś dwie poprzednie płyty zorganizować.

Krótko, węźliście i bez zbędnej pisaniny – niespecjalne wokale i dobre partie instrumentalne. Na szczęście te pierwsze nie tyle są aż takie złe, tylko mogłyby być lepsze. Może  jednak by sobie sprawić wokalistę na pełny etat, a nie opierać przyuczonych gitarzyście i klawiszowcu? A  te drugie są naprawdę interesujące, co dobrze świadczy przede wszystkim o wyszkoleniu technicznym i inwencji muzyków. I co dla mnie ważne – jest nawet sporo skrzypiec.

Jak na płytę neo-progową przystało,  jest tu wszystko co potrzeba – niezłe melodie, ciekawe solówki, odpowiedni patos i efektowne aranżacje. To koncept album, także muzycznie, więc najlepiej oceniać to jako całość i nie wyrywać poszczególnych utworów z kontekstu. A całość jest naprawdę niezła – trwa godzinę, ale nie nudzi, a nawet wprost przeciwnie, trochę szkoda, kiedy się kończy. Jak na koncept album przystało – muzycznie wszystko to ze sobą jest powiązane, jest w tej muzyce jakaś ciągłość fabularna, kolejne utwory wynikają z poprzednich.  Fajnie się tego słucha i najlepiej robić to zawsze w całości, wtedy lepiej  będzie się można wczuć w klimat tego dzieła. Bo  ono faktycznie swój klimat ma.  Ładna rzecz. Może niewiele więcej niż solidne rzemiosło, ale jednak jest to rzemiosło artystyczne.