Oj, przemieliła mnie ta płyta niewąsko. Bo też jest to niełatwy, wymagający materiał. Orange The Juice prezentują szalenie eklektyczny, programowo kontrastowy miks przeróżnych stylów i brzmień. Najbardziej wariackie projekty Mike’a Pattona (Tomahawk!), najbardziej odjazdowe płyty Johna Zorna, zappowska żonglerka stylami zaprawiona groteskowym poczuciem humoru oraz wykonawczą superdyscypliną i wirtuozerią, stawiające na techniczną precyzję i doskonałość zespoły progmetalowe, yassowy surrealizm, francuskie zespoły spod znaku RIO (np.Jack Dupon) – to są rejony bliskie szalonemu kolektywowi Orange The Juice. „The Drug Of Choice” to album zarejestrowany na żywo w warszawskim Teatrze Rozmaitości; w skład zestawu wchodzi płyta CD i DVD.
Od pierwszej minuty wiadomo: nie ma pomiłuj. Ciche, tyleż oniryczne, co nieco dysonansowe i niepokojące intro “Facing The Monsters” zostaje nagle przerwane wściekłą, freejazzową eksplozją dźwięków “Cradle To The Grave”. I tak będzie w tym utworze do końca: to obłąkana, niemalże prog-metalowa galopada, to spokojniejsze fragmenty… „Out Of Place” łączy rockowe granie z szalonym, obłąkańczym śpiewem, jazzującą głupawkę w stylu Zappy, fragment reggae z dęciakami i stylową gitarą, wyciszone momenty z delikatnym plumkaniem fortepianu i syntezatora… „Report” potrafi mocno poszarpać nerwy: obłąkane wrzaski wokalistów, rzężenie klarnetu basowego – i długie fragmenty spokojnego, wyciszonego, niespiesznego grania, skupiającego się na budowaniu klimatu. Podobnie „Blame” budują wściekłe wybuchy dźwiękowej agresji z rzadka kontrowane chwilami spokoju. I tak już będzie do końca: kontrasty, gwałtowne skoki dynamiki, spokojne momenty kontrowane wściekłą eksplozją gitarowo-dęciakowo-wokalnego zgiełku, chwile odjazdowych zespołowych improwizacji ciążących w kierunku free jazzu („The Message”) czy np. wstawione zupełnie od czapy granie w klimacie klezmerskiego jazzu. A znalazło się tu też miejsce na coś takiego jak „Sabat Mater”: połączenie chłodnej, stonowanej elektroniki, minorowych dęciaków i kobiecego głosu wyśpiewującego łacińskie sentencje…
Prawie 80 minut szaleństwa można zaznać tak w wersji wyłącznie dźwiękowej, jak i wizualnej – dzięki rejestracji koncertu na płycie DVD. Z jednej strony nie udało się wyeliminować standardowej bolączki rejestracji koncertowych i kamerzyści okazjonalnie włażą sobie w linię strzału; z drugiej podziwianie niesamowitego zgrania i precyzji muzyków oraz szalejącego po scenie jak nakoksowana surykatka i wydającego całą gamę odgłosów paszczą wokalisty w pełni rekompensuje ten minus. Ja osobiście polecam tą płytę, choć zdaję sobie sprawę, że ten dźwiękowy obłęd to rzecz zdecydowanie nie dla każdego.