Akurat zakończyłem remont mojego starego mieszkania i przy okazji gruntownego sprzątania, natrafiłem na wiele różnych przedmiotów, które umknęły mojej uwadze podczas przeprowadzki. Na przykład 30 płyt, zadołowanych w jakimś pudle. Dziwne, że mi ich na półkach nie brakowało. A w stercie archiwalnych czasopism branżowych (czyli muzyka, fantastyka, militaria) wygrzebałem kilka kartek z recenzjami płyt Audience. Ładnie wszystko opracowane, wydrukowane – dane taktyczno techniczne, wydawców, składy, trak-listy z bonusami. Szkoda, żeby się to zmarnowało.
Nie pamiętam kiedy to napisałem i z jakiej okazji, ale chyba jeszcze zanim przystałem do tej bandy obwiesiów z Artrocka. Audience dość intensywnie słuchałem jakieś piętnaście lat temu, bo wtedy akurat na nich trafiłem i udało mi się kupić pierwsze trzy płyty, a trzeba przyznać, że był to interesujący i oryginalny zespół.
Działali na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nagrali cztery płyty, w tym trzy bardzo dobre i jedną fatalną. Całkiem ciekawie mieszali folk, blues, jazz i rocka. Spośród tabuna działających wówczas zespołów o podobnych „założeniach programowych” wyróżniało ich dość specyficzne podejście do elementów folkowych. Nie był to folk „wiejski”, tylko taki knajpiano-jarmarczny-klezmerski folk „miejski”.
Pierwsza płyta wydana w 1969 roku zawiera dosyć urozmaiconą muzykę. Pierwsze kilka utworów jest wręcz akustycznych, dopiero później pojawia się gitara elektryczna, organy i zaczyna to wszystko brzmieć mocniej. A w „River Boat Queen” bardzo wyróżniają się właśnie takie klezmerskie zagrywki Gemmella. Jednak to zróżnicowanie materiału wcale nie sprawia wrażenia eklektyzmu. Raczej świadczy o sporej muzycznej erudycji członków zespołu, z podziwu godną swobodą przemieszczającego się po różnych stylach. Osobiście z całej płyty najbardziej wyróżniłbym balladę „Banquet”, oraz „Maiden’s Cry” i „Leave It Unsaid”, ale to te, które podobają mi się najbardziej, a nie najlepsze, bo to bardzo równa i dobra płyta.
Biorąc pod uwagę datę wydania płyty i ograniczenia technologiczne ówczesnych studiów nagraniowych, a i zapewne ograniczenia finansowe, na duży podziw zasługuje jak to wszystko starannie przygotowano – bogate aranżacje – bardzo dużo różnych instrumentów dętych, smyki, czasami i nawet quasi big-bandowe brzmienia. Trzeba przyznać, że robi to spore wrażenie. Audience jak każdy porządny zespół z tamtego okresu, nie do końca można dokładnie umiejscowić stylistycznie. Najbardziej to co grali pasuje do bardzo pojemnego prog-rockowego worka. Niech i tak będzie. W każdym razie już na debiutanckim krążku zespół doskonale wiedział czego chce, miał własny dość oryginalny styl.