Od początku wiedziałem, że coś się święci. Gdy tylko wszedłem do redakcji, powitały mnie złośliwe uśmieszki całej ekipy (prawie całej, bo Mariusz tradycyjnie zachowywał dżentelmeński spokój, a młodzi popylali na mopach).
- Co się dzieje? – zapytałem dyplomatycznie.
- Jest płyta do recenzji, Strzyżu. – Naczelny wręczył mi digipack. – Skrobnij parę słów.
- Ja? Mam na głowie remanent 2014, Bossa, Waitsa i jeszcze parę rzeczy...
- Tak, ty. Zostajesz niniejszym wyznaczony na ochotnika. No, zabieraj się. – Złośliwe uśmieszki na obliczach Wojtka, Krisa i samego Nacza wskazywały, że chyba czeka mnie ciężka przeprawa. Westchnąłem i zasiadłem przy swoim redakcyjnym biurku.
Oj – gdybym miał zacytować, co moi koledzy zdążyli mi powiedzieć o zawartości tej płyty, nim przystąpiłem do słuchania, byłoby ostro („elegia do artystycznego pogrzebu” – pozwolę sobie przemilczeć autora tych słów)… Pewnie specjalnie dali mi tą płytę do rozpracowania, spodziewając się bezwzględnego zglanowania. No to się chyba co nieco narażę kolegom, bo w praniu okazało się, że „Ciało i Duch” to pozycja może nie wybitna, ale jak najbardziej do posłuchania – na listę najlepszych albumów 2015 się raczej nie załapie, ale do zestawienia rozczarowań roku – na pewno nie.
Adam Łassa – wiadomo: wokalista i tekściarz Abraxas, po rozpadzie zespołu w końcu 2000 udzielający się w różnych projektach (najważniejsze: Assal & Zenn, potem Ananke) – tym razem zaprezentował dzieło całkowicie solowe. Sam stworzył muzykę, słowa, nagrał wszystkie instrumenty… Z jednej strony, kojarzy się to nieco z Abraxas – za sprawą, rzecz jasna, charakterystycznego głosu i maniery wokalnej samego Adama (poza tym dwie kompozycje – „Heder” i „Migdałowa” pochodzą jeszcze z lat 90. – ta pierwsza jest nieco zmieniona względem wersji, która krążyła w nieoficjalnych rejestracjach wśród fanów Abraxas, tą drugą przerobiono gruntownie), z drugiej strony – nie ma tu charakterystycznego dla najlepszych nagrań Abraxas gotyckiego mroku, same kompozycje są prostsze, bardziej zwięzłe, nie ma tu żonglowania nastrojami, zmian tempa, szalonych instrumentalnych popisów i solówek. Ta muzyka na ogół delikatnie, subtelnie sobie płynie, z naciskiem na tworzenie klimatu, czarowanie nastrojem. Takie luźne skojarzenie biegnie w stronę projektu Blackfield…
Czasem wychodzi to Adamowi lepiej, czasem – nieco gorzej. “Alter Ego” fajnie wprowadza w nastrój całej płyty: to czarowna rzecz, z delikatnymi trelami gitar, niespiesznym rytmem, łagodnym śpiewem i dominującym, ciepłym klawiszowym tłem. Jedyne co trochę drażni, to brak pomysłu na zakończenie (całość po prostu się – i to w bardzo fajnym momencie – wycisza). Podobnie wypada „Heder” (z melotronowymi smyczkami w tle) i „Campo De Fiori”. W „Historii…” lekko wychyla łeb Abraxas – ładne gitarowe otwarcie nieco przywodzi na myśl sposób gry Szymona Brzezińskiego, w ogóle więcej tu gitary niż w poprzednich nagraniach, do tego dochodzi bardziej wyeksponowana partia gitary basowej. Otwarta delikatnym, pozytywkowym motywem „Migdałowa” ciekawie łączy klawiszowe tła z bardziej ekspresyjnymi wstawkami gitary i większym dramatyzmem w głosie Łassy: słychać, że to rzecz jeszcze z czasów Abraxas. „Ars Moriendi” i „Cedry i róże” z kolei są wyjątkowo lekkie, melodyjne, zbudowane na akordach gitary akustycznej ładnie uzupełnianych przez syntezatorowe solówki; podobnie wypada „Każdy myśli, że…”, mimo dramatycznego, klasycznie neoprogowego otwarcia gitary elektrycznej. „Dies Irae” zbliża się wręcz do krainy przebojowego rocka: ma całkiem fajną, chwytliwą melodię i nastrój nieco kojarzący się z brit-popem (co jeszcze potęguje nawiązanie do „strawberry fields” w tekście). Po zgrabnej miniaturze „Panta rhei” mamy powrót do nastrojów z początku płyty: w „Bibliotece palmowych liści” znów pojawiają się ciepłe klawiszowe tła, nadające nastrój, przydające utworowi ciepłego klimatu. Jeszcze bodaj najlepsze na płycie „Przyrzekam”, w którym Adam czerpie z progrockowej tradycji – i nie chodzi tylko o dźwięki poczciwego melotronu, ale o konstrukcję całości, z ładnie stopniowanym napięciem i fajnym, podniosłym finałem – i wieńcząca całość kolejna miniaturka.
„Ciało i Duch” to kolejny element dobrze znanej całości; Adam Łassa pozostaje tu takim, jakim był za czasów Abraxas i późniejszych projektów, znów proponuje słuchaczowi zestaw intrygujących, zakręconych tekstów, podanych z charakterystyczną manierą (choć na tej płycie nieco ją powściągnął) – pewnym novum mogą być poetyckie, wyrafinowane erotyki („Przyrzekam”, „Pocałunek”). Nie, żeby była to płyta bez wad – czasem Łassę-tekściarza znosi na manowce („szaleństwem szaleje mój szał”, „i wszystko panta rhei” – zresztą i za czasów Abraxas zdarzały mu się potknięcia), chwilami wkrada się lekka monotonia (patrz początek płyty, gdzie wylądowały kolejno trzy podobne do siebie, utrzymane w prawie identycznym tempie utwory) – ale „Ciało i Duch” to naprawdę nie jest zła pozycja. Taka na siedem gwiazdek. Choć koledzy pewnie zaraz popełnią kontrrecenzję…