ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Dylan, Bob ─ Oh Mercy w serwisie ArtRock.pl

Dylan, Bob — Oh Mercy

 
wydawnictwo: Columbia 1989
 
"Political World" – 3:43 "Where Teardrops Fall" – 2:30
"Everything Is Broken" – 3:12
"Ring Them Bells" – 3:00
"Man in the Long Black Coat" – 4:30
"Most of the Time" – 5:02
"What Good Am I?" – 4:45
"Disease of Conceit" – 3:41
"What Was It You Wanted" – 5:02
"Shooting Star" – 3:12
 
Całkowity czas: 38:46
skład:
Bob Dylan – vocals, guitar, piano, harmonica, 12-string guitar, organ
And:
Malcolm Burn – tambourine, keyboards, mercy keys[clarify], bass guitar on "Everything Is Broken", "Ring Them Bells", "Man in the Long Black Coat", "Most of the Time", "What Good Am I?", "What Was It You Wanted"/ Rockin' Dopsie – accordion on "Where Teardrops Fall"/ Willie Green – drums on "Political World", "Everything Is Broken", "Most of the Time", "Disease of Conceit", "What Was It You Wanted", and "Shooting Star"/ Tony Hall – bass guitar on "Political World", "Everything Is Broken", "Most of the Time", "Disease of Conceit", and "Shooting Star"/ John Hart – saxophone on "Where Teardrops Fall"/ Daryl Johnson – percussion on "Everything Is Broken"/ Larry Jolivet – bass guitar on "Where Teardrops Fall"/ Daniel Lanois – production, mixing, dobro, lap steel, guitar, omnichord (performs on all tracks except "Disease of Conceit")/ Cyril Neville – percussion on "Political World", "Most of the Time", and "What Was It You Wanted"/ Alton Rubin, Jr. – scrub board on "Where Teardrops Fall"/ Mason Ruffner – guitar on "Political World", "Disease of Conceit", and "What Was It You Wanted"/ Brian Stoltz – guitar on "Political World", "Everything Is Broken", "Disease of Conceit", and "Shooting Star"/ Paul Synegal – guitar on "Where Teardrops Fall"
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,20
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,25
Arcydzieło.
,17

Łącznie 62, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
28.12.2014
(Recenzent)

Dylan, Bob — Oh Mercy

Ćwiara Minęła™ AD 1989!

Lata osiemdziesiąte nie były specjalnie udane dla Dylana. Co prawda w 1983 roku wydał bardzo poważaną przez krytykę i publiczność płytę „Infields”, ale dwie wcześniejsze i trzy późniejsze były raczej przeciętne, żeby nie powiedzieć – słabe. Do tego dwie niezbyt udane albumy koncertowe i można byłoby powiedzieć, że przemija wielkość tego świata i czeka miejsce w muzeum. Na szczęście przyszła jesień 1989 roku a z nią „Oh Mercy”. I wszystko wróciło na swoje miejsce. Dylan znowu był wielki, albo przynajmniej z powrotem był Dylanem.

Najbardziej znaczącą postacią na „Oh Mercy” poza samym Dylanem był producent całości, Daniel Lanois. Wtedy było to bardzo gorące nazwisko w tym fachu. Był współproducentem takich płyt jak „The Unforgettable Fire” i „The Joshua Three” U2, „So” Gabriela, a także producentem debiutanckiego albumu Robbie Robertsona. Miał swój charakterystyczny styl, taki bardzo eighties, który niekoniecznie musiał pasować do muzyki Dylana, ale Bob namówiony przez Bono (bo to on właśnie rekomendował mu Lanois) postanowił zaryzykować. Właściwie co miał do stracenia? Można powiedzieć, że i tak całą dekadę miał  praktycznie w plecy – jedna płyta do bani w tą, jedna w tamtą – i tak   później nikt tego się nie doliczy. Tym razem jednak Lanois nie próbował przerabiać Boba  na współczesną modłę, a raczej urozmaicić jego muzykę. Wyszedł Dylan w lekkim sosie a’la eighties, co zdecydowanie też wyszło mu na zdrowie. Ale sama produkcja zdałaby się psu na buty, gdyby nie sam artysta nie stanął na wysokości zadania jako kompozytor. Pamiętam, że kiedy słuchałem tej płyty po raz pierwszy, to dwa utwory zrobiły na mnie duże wrażenie – najpierw „Political World”, no a potem „Man in The Long Black Coat”, natychmiast obwołany nowym, dylanowskim klasykiem.

Całe „Oh Mercy” podzielone jest na dwie części, zgodnie ze stronami winyla – na pierwszej są raczej żwawsze utwory, w jakiś sposób spointowane niesamowitym „Man in The Long Black Coat”, a na drugiej dużo spokojniejsze, balladowe utwory, w których producencki styl Lanoisa słychać wyraźniej – chyba najbardziej w „Most of Time”. Chociaż właśnie druga część (strona) podoba mi się bardziej, to moim zdaniem całe „Oh Mercy” jest bardzo dobre. Mimo, że krótkie, ale za to nie ma ani jednego zbędnego utworu, ba nawet jednego zbędnego dźwięku. Z jednej strony zrobiona „na bogato” (jak na Dylana), bo  większość utworów zaaranżowana na większą ilość instrumentów, a z drugiej wszystko jest to jakoś tak schowane na drugim planie, za głosem Dylana – to jest takie  perfekcyjnie zrobione tło, którego nie zauważamy, a które musi być, bo jest integralną częścią dzieła. Lanois dokładnie wiedział, kiedy Dylan musi pozostać Dylanem, na przykład w „Political World”,  „Everything Is Broken”, że to po prostu trzeba tylko dobrze nagrać, a kiedy można zaingerować bardziej, żeby wydobyć z muzyki coś więcej – sztandarowym przykładem jest „The Man…”, kiedy właśnie produkcja i aranżacja stanowi o niesamowitym klimacie tego utworu i jest tak samo ważna jak sama muzyka. W kilku utworach, właśnie z drugiej strony, słychać w produkcji to eighties – miękkość, przestrzeń, pogłos, ale te wszystkie zabiegi są bardzo subtelne i nie ingerują zbytnio w muzyczną materię, a raczej uwypuklają jej nastrój i dodają delikatności. Powstał album jak na Dylana niespecjalnie ortodoksyjny, ale z pewnością bardzo ciekawy i nawet powiedziałbym, że jeden z ciekawszych w jego dyskografii.

Co ciekawe, artysta nie poszedł już tą drogą (może jedynie nieco podobne do „Oh Mercy” było „Time Out of Mind”). Raczej zwrócił się w stronę muzyki, z której się wywodził – folku, blue-grass, country i tym podobnym. Wielu bardzo ceni te wydawnictwa, ale ja jednak wolę tego bardziej rockowego Dylana i „Oh Mercy” jest praktycznie ostatnią jego płytą, której mam ochotę słuchać.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.