Traffic znam dobrze, Winwooda solo całkiem nieźle, nawet Capaldiego co nieco. A co do twórczości Dave’a Masona to nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Dopiero niedawno ten stan się trochę zmienił. Trzeba przyznać, że ten pan nagrał kilka bardzo dobrych płyt. Tej najnowszej też się nie ma co wstydzić.
Mason to był zawsze singer-songwriter, tyle, że z zawodu gitarzysta, co też często słychać. I nie było się co spodziewać, że na stare lata będzie coś zmieniał w swojej muzyce. Dlatego „Future’s Past” jest dokładnie takie, jakiego należało się spodziewać – dziewięć utworów, w których jest wszystko – rock, country, folk, brytyjski biały blues z lat sześćdziesiątych. W pewnym sensie płyta bardzo podobna do najnowszej, też tegorocznej płyty Davida Crosby’ego. Panowie w podobnym wieku, o podobnym stażu, parający się mimo wszystko podobną muzyką. Tyle, że moim zdaniem „Croz” jest lepsze. Tyle, że właściwie nie ma to większego znaczenia, bo obie te płyty nie są po to, żeby się ścigać, ale żeby sobie pograć.
O tym, że miał coś wspólnego z Traffic, Mason przypomina nam zaraz na początku – „Future’s Past” zaczyna się od własnej wersji „Dear Mr. Fantasy” (oryginalnie z debiutu Traffic). Drugim utworem w podobnym klimacie jest finałowy „That’s Freedom” – najlepszy na płycie. Między nimi jest jeszcze siedem utworów – właśnie takich jak wcześniej napisałem – cała tradycja muzyki rockowej. A w „World in Changes” nawet reggae się pojawia – i nawet mi się to podoba, chociaż za takim graniem niespecjalnie przepadam. Za to warto jeszcze zwrócić uwagę na piękną balladę „As Sad And Deep As You” i instrumentalny „El Toro”.
Mason nagrał ten krążek nie bo musiał, tylko dlatego, że chciał. A że nie musi już nic nikomu udowadniać, ani ścigać się z nikim, to jest tak jak chciał, jak mu w duszy grało. I pewnie dlatego „Future’s Past” jest takie dobre. Jedyna wada, o ile w ogóle można nazwać to wadą, jest to, że trwa raptem trzydzieści pięć minut. Trochę mało, szybko się kończy. Ale zawsze można sobie puścić jeszcze raz.