ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Cullum, Jamie ─ Interlude w serwisie ArtRock.pl

Cullum, Jamie — Interlude

 
wydawnictwo: Island 2014
 
1. Interlude 3. Seers Tower
4. Walkin'
5. Good Morning Heartache feat. Laura Mvula
6. Sack O’ Woe
7. Don't Let Me Be Misunderstood feat. Gregory Porter
8. My One And Only Love
9. Lovesick Blues
10. Losing You
11. Out Of The World
12. Make Someone Happy
 
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
 
 
Ocena: 5 Album jakich wiele, poprawny.
28.10.2014
(Recenzent)

Cullum, Jamie — Interlude

Jamie Cullum mnie szczerze zaskoczył. Po niezwykle udanym albumie Momentum i świetnej trasie koncertowej sądziłem, że przez jakiś czas zrobi sobie wolne od nagrywania. Nic bardziej mylnego! Artysta prowadził swoją audycję w BBC2 i zastanawiał się, co nagrać. Okazało się, że inspiracją było spotkanie ze znanym jazzowym producentem – Benem Lamdinem, znanym jako Nostalgia 77. Panowie porozmawiali o jazzie, posłuchali dobrej, starej muzyki i stwierdzili, że warto coś razem stworzyć – tak powstał pomysł na album Interlude. Pełen bardzo klasycznego jazzu.

Jamie sięgnął po sprawdzone „marki”. Na płycie usłyszymy utwory spopularyzowane przez Ellę Fitzgerlad, Ninę Simone czy Billy Holiday, a także kawałki autorstwa takich tuzów jak Dizzy Gillespie, czy Ray Charles. Dużym plusem doboru jest na pewno to, że nie są to pozycje oczywiste, a raczej mniej znane, ale bardzo dobre kompozycje. W efekcie mamy do czynienia z luźnym przeglądem tego, co w jazzie najlepsze, ale niestety także najłatwiejsze do łyknięcia.

No właśnie. Przyznam, że jako fan Culluma, a w szczególności jego szaleństwo i faktu, że zawsze potrafił zaskoczyć, jestem albumem Interlude dość mocno zawiedziony. Zeszłoroczne Momentum, które miałem przyjemność recenzować zaskakiwało szczyptą elektroniki, eksperymentami i niewątpliwie było krokiem w przód i wciąż budowało zainteresowanie twórczością Jamiego. Interlude jest fajnym zwróceniem wobec tego, co jazz sobą prezentuje, ale obecnie takie wolty robi prawie każdy jazzowy artysta. Setny raz nagrywane są standardy, ciągle w ten sam sposób, a i w tym wypadku nie ma mowy o wielkich zaskoczeniach. W całokształcie płyta może się podobać, ale jest … banalna. Lejący się z głośników jazz jest niezwykle konserwatywny, a Jamie niespecjalnie szaleje na wokalu. W efekcie mamy do czynienia z dobrze odegranymi, ale umiarkowanie ciekawymi utworami.

Album otwiera tytułowy „Interlude” napisany przez Gillespiego – jest big band, pulsujący rytm, klasyczne solo na dęciakach i tyle. Podobnie jest chociażby z „Walkin’” albo w napisanym przez Raya Charlesa „Don’t You Know”. Chociaż trzeba przyznać, że przy tym ostatnim Jamie czuje się już znacznie pewniej i słychać silną inspirację stylem śpiewania Raya. Zawadiacki i lekko zakręcony Cullum pojawia się na chwilę w „Sack O’Woe” oraz „Lovesick Blues”. Obydwie kompozycje nie są w żaden sposób nowatorskie, ale przyjemnie się ich słucha. Nieźle brzmią też ballady – „Me One And Only Love”, „Make Someone Happy” oraz „Losing You”. Pozbawiony silnego instrumentalnego wsparcia Jamie pozostaje prawie sam z pianinem i przedstawia swoją liryczną twarz, która jest intrygująca, ale nie powala na kolana. Ciekawiej robi się w emocjonalnym „Seers Tower” z repertuaru Sufjana Stevensa. W utworze bardzo dobrze budowany jest klimat i narastająca fala dźwięku.

Na albumie są na szczęście trzy perełki, które nieco ratują wizerunek całości i sprawiają, że po album warto na chwilę sięgnąć. Pierwszą z nich jest „Out Of The World”, w którym pojawia się wreszcie nieco ciekawszy jazz, wychodzący poza kanon, nie tak infantylny, ze świetnym solo na saksofonie. Przestaliśmy mieć do czynienia z prostym graniem dla mas, a zaczął się jazz z ozdobnikami i improwizacją. Siłą napędową Interlude są jednak dwa duety, do których Cullum zaprosił najgorętsze nazwiska tego roku na jazzowym kalejdoskopie. Laura Mvula i Gregory Porter. Z Laurą Jamie zaśpiewał standard „Good Morning Hearache” z repertuaru Billy Holiday – utwór ten niby niczym się nie wyróżnia, kolejna standardowa aranżacja, ale głos Mvuli wsparty aksamitnym brzmieniem Culluma jest zniewalający. Jeszcze lepiej słucha się męskiego duetu z Gregorym Porterem. Panowie sięgnęli po „Don’t Let Me Be Misunderstood”, a więc kompozycję dość popularną, którą śpiewała niepowtarzalna Nina Simone. Klasyk, który na nowo pokazał nam swoim głosem Porter. Cullum jest jedynie tłem, ale bardzo dobrze kreuje klimat barwą i wokalnymi popisami. A szczególnie dobrze robi się, gdy Porter i Cullum śpiewają w duecie!  Genialne brzmienie, bo obydwaj mają niepowtarzalną barwę.

Trzy utwory to jednak zbyt mało, aby uznać Interlude za sukces. Z jednej strony jest to album, który musi się podobać – jest dużo tradycyjnego jazzu, fajne kompozycje, przyjemne brzmienie i niewymagający wokal. Osoby, które oczekują jednak czegoś więcej mogą czuć się zawiedzione. Brakuje elementów zaskoczenia, nuty szaleństwa, czy chociaż instrumentalnych i wokalnych improwizacji. Cullum jest bardzo stonowany, przygaszony. Być może tak właśnie miało być, a tytuł albumu sugeruje, że jest to jedynie przerwa, chwila „wakacji” i odpoczynku od komponowania? Jako wielki fan twórczości i stylu Jamiego Culluma mam taką nadzieję, bo wizerunku i brzmienia ukazanego na Interlude po prostu nie kupuję.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.