Momentum to piąty "oficjalny" album brytyjskiego wokalisty jazzowego Jamiego Culluma. Od pierwszego z nich Pointless Nostalgic po ostatni The Pursuit trend był dość jasny. Każdy kolejny krążek był lepszy od swojego poprzednika, a Cullum przebojem wdarł się na playlisty wszystkich największych stacji radiowych. Czy Momentum utrzymało poziom poprzedników? Odpowiedź na to pytanie jest krótka. Najnowszy album Culluma jest zarazem jego najlepszym.
W świecie okołojazzowym pierwsza połowa roku 2013 upłynęła pod znakiem muzycznej konfrontacji trzech największych współczesnych croonerów. Swoje płyty wydali Michael Buble (bardzo dobry album), Matt Dusk (nieco słabiej) oraz właśnie Jamie Cullum (który poza śpiewem gra też na fortepianie). Do płyt pozostałych dwóch Panów być może będzie okazja wrócić w oddzielnych tekstach, ale na razie skupię się na Jamiem, który nota bene wystąpi na tegorocznej edycji Colours Of Ostrava.
Ostatni album brytyjczyka (The Pursuit) ukazał się w 2009 roku i został bardzo ciepło przyjęty zarówno przez fanów, jak i krytyków. Autorskie utwory takie jak "I'm All Over It", czy "Music Is Through" wraz świetne kawałki z filmów Sweeney Todd i Gran Torino (jedna z piękniejszych ballad w historii!) pozwoliły Cullumowi ugruntować pozycję muzyka bardzo dobrze rozumiejącego wykonywaną muzykę . Płyta ta była jednak tylko zapowiedzią tego, co wydarzyło się w przypadku Momentum. Ogromne zróżnicowanie muzyki i klimatu, zastosowanie lekkiej elektroniki… To może być szok dla fanów Culluma z czasów Twentysomething i Catching Tales - płyt bardzo dobrych, ale jednak dość monotonnych.
Album Momentum otwiera "The Same Things", która nie zapowiada tej wielkiej zmiany, o której mowa we wstępie. Z tych samych powodów skrótowo należałoby wspomnieć o "Anyway", czy singlowym "Everything You Didn't Do", które są kawałkami naprawdę dobrymi, w pełnej stylistyce i z dobrym aranżem, ale "to już znamy". Bardzo dobrze na albumie wypadają tym razem ballady (do tej pory najsłabszy element płyt Culluma). Zarówno "Pure Imagination" jak i "Get A Hold Of Yourself" to wspaniałe utwory, które poza płynącym głosem wyróżniają się bardzo dobrze zaaranżowaną perkusją, elektroniką (bardzo subtelną) oraz partiami smyczków i gitary.
Tym, co zaskakuje najbardziej są utwory niepokojące, które nie pozwalają oderwać się od odbiornika podczas słuchania najnowszego albumu Culluma. Pierwszym z nich jest drugi na płycie "Edge Of Something", który rozpoczyna pulsujący fortepian wsparty perkusją i grającymi w tle smyczkami. Smutny, melodyjny wokal, który w refrenie nabiera mocy sugeruje od początku, że Cullum opowiada w utworze o rzeczach ważnych. Podobnie czuję się, gdy słucham jeszcze lepszego "Save Your Soul". Jest on bardziej pozytywny w brzmieniu, ale wyraźnie da się odczuć, że i tym razem nie jest to utwór "jeden z wielu".
Bardzo ciekawym eksperymentem są "Sad Sad World" oraz "Love For Sale". Szczególnie ten drugi brzmi momentami jak dzieła Massive Attack, Tricky'ego, czy Jamesa Blake'a. W "Love For Sale" gościnnie występuje raper Roots Manuva (wychowanek Ninja Tune co może tłumaczyć zaskakujące brzmienie utworu). Kto by się spodziewał, że Jamie Cullum sięgnie kiedyś po klimaty triphopowe, acidjazzowe, czy nujazzowe? Połączenie tego typu muzyki z wciąż "grzecznym" (ale już nieco "doroślejszym") wokalem Culluma robi piorunujący efekt. Do grupy tych kawałków, które powodują największe zaskoczenie warto dołączyć też "When I Get Famous", który rozpoczyna się bigbandowym wstępem, a następnie przeradza się w soulowe granie rodem z lat 90. W powyższych trzech utworach momentami pojawiają się wpływy takich grup jak Tape Five, De Phazz, Incognito, a nawet Brand New Heavies. (bardziej lub mniej wyraźne)
Nie można też zapominać o dynamicznych utworach, które były podporami wcześniejszych albumów Culluma, a tutaj najciekawiej wśród nich wypadają "Take Me Out (Of Myself)" będące popjazzowym, imprezowym kawałkiem z połamaną i wymagającą fortepianową solówką, oraz ostatni na płycie "Youe're Not The Only One". Banalny wręcz utwór, który uderza popowym brzmieniem, ale zarazem pokazuje to, co w muzyce lubię najbardziej. Nie potrzeba rozbudowanych aranżacji, żeby stworzyć naprawdę przyjemną piosenkę. Bardzo dobre, rozrywkowe zwieńczenie świetnego albumu.
Zawsze lubiłem Jamiego Culluma. Po trzech płytach zaczęły się jednak pojawiać głosy, że w poczynania tego muzyka wkradła się pewna monotonia, z czym nie można było polemizować. The Pursuit zapowiadało zmianę i fakt, że Jamie nie jest artystą jednego gatunku. Momentum nie tylko to potwierdziło, ale spowodowało, że "konserwatywni" fani zapewne łapią się za głowy. Wszystko to powoduje, że wręcz nie mogę się doczekać występu Culluma na tegorocznym Colours Of Ostrava.
Płytę włączyłem właśnie kolejny raz. Z uznaniem kiwam głową. Zdecydowanie polecam.