Era indie rocka i tanecznej alternatywy, która brutalnie wtargnęła między fanów britpopu, grunge’u (i innych gatunków popularnych w latach 90.) ma już 10 lat! Tak, aż trudno w to uwierzyć. Ciągle mam wrażenie, że takie kapele jak Kings Of Leon, Arctic Monkeys, Arcade Fire, czy bohaterowie tego tekstu – The Killers – to młodzieniaszki, stawiający swoje pierwsze kroki na muzycznym podwórku. Zawsze można powiedzieć, że prawdziwi klasycy to Ci, którzy obchodzą raczej swoje „złote" jubileusze, ale trzeba też przyznać, że dekada to spory kawał czasu i muzycy zasłużyli na szczere gratulacje.
Przejdźmy do Brandona Flowersa i jego ekipy, która obchodzi właśnie swoje dziesięciolecie (teoretycznie, bo nawet Wikipedia informuje, że zespół powstał w 2001). Nie wnikajmy jednak zbytnio w chronologię i skupmy się na Direct Hits. The Killers postanowili uraczyć swoich fanów mało oryginalnym prezentem w postaci typowego Best Of ze swoich dotychczasowych dokonań okraszonych dodatkowymi dwoma, nowymi kawałkami. Album jest stosunkowo konserwatywny w konstrukcji, bo utwory zostały umieszczone w kolejności chronologicznej i dość sprawiedliwie (przynajmniej po trzy numery z czterech dotychczasowych płyt). Na początek mamy oczywiście debiutancki Hot Fuss, którego najbardziej godnymi reprezentantami są „Mr. Brightside” i wyśmienity „Somebody Told Me”. Przyznam, że i ja z łezką w oku wspominam szkolne imprezy, na których to te właśnie utwory napędzały klimat. Hot Fuss był na pewno niezłym krążkiem, który zaprezentował Killersów jako zespół, który jest w muzycznym rozkroku między tym, co klasyczne, a tym co nowoczesne. Dalej było bardziej „indie”, ale wciąż nieźle. Driect Hits pokazuje, że muzycznie The Killers umiejętnie się rozwijali zarówno gatunkowo, technicznie, jak i kompozytorsko. Są hiciory takie jak „Read My Mind” z Sam’s Town, „Human” , “Spaceman” z Day & Age, czy “Runaways” z Battle Born.
Na koniec dostajemy dwa nowe utwory – „Shot At The Night” oraz „Just Another Girl”. Pierwszy z nich to trochę elektroniczna, trochę rockowa, ale głównie synth-popowa ballada, a drugi to kawałek dość łagodny z przyjemną ścieżką basu i nieco tandeciarskim popem w tle. Utwory w porządku, ale na pewno nie są na tyle dobre, aby miały być czynnikiem decydującym przy zakupie płyty.
Direct Hits to pozycja dobra dla osób, którym Killersi obili się do tej pory jednie o uszy, a chcieliby zapoznać się z ich twórczością na przestrzeni ostatnich 10 lat. Jest to też dobra wizytówka mainstreamowej muzyki alternatywnej (tak, zdaję sobie sprawę, że mainstream i alternatywa powinny się wykluczać, ale od dobrych kilku lat tak nie jest). Fani zespołu zapewne wszystkie utwory z Direct Hits znają na pamięć, a te dwa nowe to za mało, żeby sięgać po składankę.
W efekcie otrzymujemy niezły, ale tylko swego rodzaju sampler, twórczości muzyków. Trzymajmy się jednak tego, co powiedział sam Brandon o Direct Hits: This record feels like a great way to clean everything up and move onto the next thing.
Pozostaje więc czekać na coś świeżego od muzyków, którzy jako jedni z niewielu bohaterów sceny indie rockowej wciąż trzymają naprawdę przyzwoity poziom.