Soundgarden! Chyba wszyscy fani szeroko rozumianego rocka przynajmniej słyszeli o tym zespole. Legenda grunge'u. Obok Pearl Jam, Alice in Chains oraz Nirvany należą do "Wielkiej czwórki ze Seatlle". Historia Soundgarden to opowieść, która powinna się raczej znaleźć w opasłym tomisku. Zespół - legenda, który rozpoczął działalność w połowie lat 80., ale największe sukcesy odnosił w połowie lat 90. Chris Cornell i spółka stworzyli 5 wspaniałych albumów, które zapisały się na zawsze w historii rocka.
W 1997 zespół się rozpadł. Wewnętrzne konflikty, problemy z określeniem jednorodnej stylistyki, którą chcą podążać okazały się problemami tak poważnymi, że podczas koncertów zespołu na backstage'u dochodziło nawet do rękoczynów. Już w XXI wieku zespół powoli odchodził do historii. Oczywiście fani nie mogli pominąć działalności Audioslave - kolejnego projektu Chrisa Cornella oraz muzyków z Rage Against The Machine, czy też np. Camerona jako stałego perkusisty Pearl Jam. Ale o samym Soundgarden było coraz ciszej, a ich płyty powoli zaczęły pojawiać się na półkach o znamienitych nazwach typu "nice price".
Do czasu.
Rok 2010 i krótkie sformułowanie Chrisa Cornella na Twitterze: "2-letnia przerwa się skończyła, czas wziąć się za sesję. Zarejestruj się. Rycerze dźwiękowego stołu wracają!". Dla fanów zespołu Soundgaden informacja ta była silnym, pozytywnym wstrząsem. Owszem, pojawiały się plotki, że zespół powróci, ale niewielu w to wierzyło. Tym bardziej, że wciąż w pamięci pozostawał zmiażdżony przez krytykę solowy album Cornella - Scream, na którym nawiązał współpracę z Timbalandem, a ja pozwolę sobie na przemilczenie tej kwestii. Plotki nie były jednak nieprawdziwe i już w kwietniu zespół zagrał wyprzedany koncert w klubie Showbox w Seatlle. Bilety rozeszły się w kilkanaście minut. Później był jeszcze jeden koncert, reedycje oraz wydawanie kilku utworów ze starych sesji, ale wiele osób podejrzewało, że to nie koniec.
I mieli rację. W lutym 2011 zespół oficjalnie poinformował, że pracuje nad nową, pierwszą od 14 lat płytą. Ujrzała ona światło dzienne 12.11.2012 roku i wydaje się, że jest to jedno z najważniejszych wydarzeń na rockowym rynku muzycznym tego roku. Pytanie zasadnicze brzmi jednak: Czy nowa płyta Soundgarden jest wydarzeniem także pod względem czysto muzycznym?
Płytę o tytule King Animal otwiera utwór singlowy o jakże przewrotnym tytule - Been Away To Long. Zespół wita się z fanami chwytliwym riffem, do którego już po chwili dołącza drapieżny wokal Cornella. O tak! Soundgarden w pełnej krasie. Piosenka ma jak najbardziej predyspozycje do tego, aby stać się hitem. Chwytliwy, melodyjny refren. Proste środki. Kolejny numer, Non-State Actor charakteryzuje się podobną prostotą, ale już zdecydowanie ciekawszą rytmiką, która może się podobać fanom bardziej wyszukanej wersji grunge'u. Wciąż jednak pozostajemy w dynamicznej stylistyce. Na razie jest nieźle. Może nie czuję się zwalony z nóg, ale doceniam starania chłopaków o to, aby album był naprawdę fajny. Trzeci utwór ma bardzo prosty rytm, a wokal Cornella jest przepuszczony przez efekt w stylu "echo". Osobiście nie należę do fanów dodawania efektów głosowych przez wokalistów, a w przypadku muzyki grungowej razi to jeszcze bardziej. Niestety na King Animal mamy z tym dość często do czynienia. Kolejne dwa utwory są utrzymane w cięższym klimacie. Blood on the Valley Floor to utwór, któremu chyba najbliżej do klasycznego grunge'u. Cięższe riffy, niepokojący nastrój... Kolejnym ciekawszym utworem jest Atrittion, który ociera się bardzo mocno o rock'n'rolla - "kiwający" riff i chórki! Naprawdę przyjemna niespodzianka na płycie. Tuż po niej pojawia się bardzo przyjemny akustyczny utwór, który później przeradza się w niepokojącą muzyczną opowieść - Black Saturday. Kolejny utwór, Halfway There, jest jak na razie moim ulubionym na płycie. Muszę przyznać, że z grunge'u ma on niewiele - jest lekkim pop-rockowy kawałkiem, ale ujmuje mnie brak nadmiernych efektów oraz bardzo miła i przejrzysta linia melodyczna. Naprawdę przyjemnie się słucha tego utworu, a niestety coraz trudniej o dobre utwory rockowy, które mogą przedrzeć się do mainstreamu - ten taki potencjał ma. Ostatni utwór na płycie - Rowing, jest także dużym zaskoczeniem. Początkowo mamy wrażenie, że słuchamy całkiem innego gatunku - trochę ballada spod znaku Toma Waitsa, trochę cięższych uderzeń perkusji i tajemniczy głos Cornella. Mniej więcej w połowie utwór się rozwija i zaczyna zmierzać do kulminacyjnych głośnych dźwięków, aby później spokojnie się wyciszyć i zakończyć długo wyczekiwaną płytę zespołu Soundgarden.
Bardzo trudno opisywać tą płytę pozbywając się własnych oczekiwań i całego medialnego rozgłosu, który jej towarzyszy. Myślę, że każdy fan miał własną wizję tego co chciałby otrzymać od zespołu. Faktem jest, że płyta jest na pewno lżejsza od początkowych dokonań Soundgarden i przypomina raczej utwory z końca pierwszego okresu działalności. Pozwala to jednak osiągnąć pewną ciągłość, dzięki czemu po kilku utworach zapominamy, że to pierwsze nowe nagrania po ponad 14 latach!. Na pewno wokal Chrisa Cornella nie jest już tak mocny jak kiedyś - stąd zapewne często wsparcie lekkimi efektami. Mimo tego, wciąż pozostaje on frontmanem o jednej z najbardziej charakterystycznych barw na świecie. Cameron na perkusji jest dobry jak zwykle. Dzielnie wspiera go w sekcji rytmicznej Shepherd, a solówki Thayil'a, mimo że nie są może wybitne muzycznie, wpadają w ucho i przyjemnie się ich słucha.
Podsumowując, starając się spojrzeć na płytę obiektywnie - jest ona na pewno warta bliższego zapoznania się. Część utworów jest oczywiście dość słaba, ale znajdują się też na niej 3-4 perełki, które być może nie zostaną zapamiętane jako utwory przełomowe, ale na pewno wymuszą uśmiech u osób ceniących sobie porządne grundowe granie. Jednak ocena płyty bez kontekstu byłaby zupełnie bez sensu. Podkreślając po raz kolejny, że to pierwsze wspólne dzieło Soundgarden od 14 lat, trzeba zwrócić uwagę na jeden element. Płyta nie jest przesadzona, nie jest pompatyczna, ani nie stara się fanów "bajerować". Za co należy się zespołowi wielki szacunek. Pomijając medialną pompę i opinie mniejszych lub większych znawców muzycznych mogę szczerze polecić tą płytę zarówno starym fanom Soundgarden - nie zawiedziecie się, jak i tym, którzy chcieliby po prostu posłuchać dobrej muzyki z pogranicza mainstream'u i ambitnego rocka.