ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Gate, The ─ Faceless w serwisie ArtRock.pl

Gate, The — Faceless

 
wydawnictwo: Lynx Music 2014
 
1. Andorid’s Lovesong
2. My Way Or The Highway
3. Faceless
4. Mirror Dream
5. Open Your Eyes
6. More Than Everything
 
Całkowity czas: 40:18
skład:
Maciej Dąbrowski • vocal, bass guitar; Maciej Hanusek • guitars, keyboards; Jakub Dąbrowski • drums and percussion
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,3
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 14, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
26.10.2014
(Recenzent)

Gate, The — Faceless

Kiedy jest jakaś brudna robota, Naczelny zwykle zleca ją mnie,  mówiąc, że mojej reputacji i tak już nic nie zaszkodzi, a w razie czego on się może wszystkiego wyprzeć i zwalić na mnie. Zwykle stosuje argument – Ktoś musi, a tobie i tak wszystko jedno.

 

Nie lubię glanować płyt debiutantów. Napracują się, namęczą, a tu jeb w łeb. Ale  w przypadku debiutanckiego albumu grupy The Gate nie ma co udawać, że wszystko jest w porządku. To, co chcieli zrobić nie było głupie – akcent przeniesiony bardziej na gitary, momentami omalże jawny flirt z amerykańskim graniem i to bardzo amerykańskim w stylu pięćgitarijedziemy, co stanowi spore urozmaicenie w przypadku prog-rocka, a przy okazji wpuszczenie pewnej ilości świeżego powietrza do lekko skostniałej i zatęchłej konwencji progowego grania też ma swoją wartość. I wszystko byłoby pięknie, gdyby się to udało. Jednak się nie udało.

 

Przyczyny są dwie i podstawowe. Po pierwsze wokalista – głos słaby, matowy i płaski. A momentami normalnie fałszuje. To, co robi w „Faceless” i „Mirror Dream”, powinno być ścigane sądownie z urzędu. Sorry Winnetou, ale nie każdy śpiewak bez głosu to Dylan. Właściwie już same partie wokalne kwalifikują „Faceless” na szrot, a nie do publikacji i pójścia w ludzi. Dziwię się, że Kramarski taka niedoróbką puścił, bo to też świadczy o wydawcy. Druga rzecz – jeśli The Gate chcą być nieco bardziej mainstreamowi od średniej progresywnej, to sama forma nie wystarczy, tu już trzeba też myśleć muzycznie jak mainstream – czyli piosenkami. I nie można powiedzieć, że my tylko tak trochę. To nie tak – jeżeli już ciągnie cię do rocka środka, to muzyka musi spełniać jego kryteria – porządna melodia, refren. Oczywiście, że nie trzeba rezygnować z dłuższych utworów, co najlepiej pokazuje bardzo dobry „More Than Everything”, ale i te dłuższe od czegoś trzeba zacząć. Z tych trzech krótszych utworów, które znajdziemy na płycie, żaden nie spełnia tych, powiedzmy „przebojowych”, warunków – „Androind’s Lovesong” jest chaotyczny i bez wyraźnej linii melodycznej, z tytułowego pamięta się jedynie ewidentne fałsze wokalisty, a „Open Your Eyes” to bardzo ładna, ale bardzo akustyczna i niepozorna ballada. Pod tym względem paradoksalnie najlepiej wypada „More Than Everything”, najdłuższy na płycie – tam jest i pomysł, i zbudowanie dziesięciu minut muzyki wokół niego. I właściwie to, oraz „Open Your Eyes” to dwa powody, żeby nie skreślać The Gate. Co prawda piętnaście minut na czterdzieści to trochę mało, ale lepszy rydz niż nic. Warto też wspomnieć o zupełnie dobrej produkcji, bo to nie jest rzecz oczywista w naszych czasach i w tej branży.

 

W całości ta płyta ewidentnie się nie broni – źle zaśpiewana i nierówna muzycznie, ale mimo wszystko moim zdaniem The Gate rokuje. Tego jednak nie słucha się jak sztampowej, współczesnej prog-rockowej produkcji, gdzie już na samym początku płyty jestem w stanie przewidzieć, co tam dalej się zdarzy, a „Faceless” wcale takie oczywiste nie jest. Tylko trzeba bardziej przyłożyć się do komponowania. Jeżeli już tak chłopaki w tą stronę nieśmiało patrzą, to może by dokładniej posłuchać takich amerykańskich kapel jak Eagles, Boston, Lynyrd Skynyrd, Fleetwood Mac (wersja z USA). I próbować zrobić jakiegoś własnego, prog-rockowego  „Desperado”, „Tusk”, czy „Free Bird”. Poza tym metalowe gitary tak jak w „Android’s Dream” i „country-rockowe” w następnym to się dosyć mocno gryzą i trzeba to chyba jakoś wypośrodkować. Druga sprawa wokalista – Maciej Dąbrowski powinien swoje występy wokalne ograniczyć do łazienki podczas codziennych zabiegów higienicznych, oraz karaoke, ale to pod koniec imprezy, kiedy wszyscy są odpowiednio nawaleni i nie zwracają uwagi na to, co i kto śpiewa. I tyle. Poza tym do mikrofonu się nie zbliżać. Nowy, dobry, rockowy wokalista potrzebny jest zespołowi jak powietrze. Bez niego zginą.

I to by było na tyle.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.