ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Bon Jovi, Jon ─ Blaze Of Glory w serwisie ArtRock.pl

Bon Jovi, Jon — Blaze Of Glory

 
wydawnictwo: Mercury 1990
 
1. Billy Get Your Guns (Bon Jovi) [04:48]
2. Miracle (Bon Jovi) [05:08]
3. Blaze Of Glory (Bon Jovi) [05:44]
4. Blood Money (Bon Jovi) [02:34]
5. Santa Fe (Bon Jovi) [05:40]
6. Justice In The Barrel (Bon Jovi) [06:47]
7. Never Say Die (Bon Jovi) [04:53]
8. You Really Got Me Now (Bon Jovi) [02:23]
9. Bang A Drum (Bon Jovi) [04:36]
10. Dyin’ Aint Much Of A Livin’ (Bon Jovi) [04:39]
11. Guano City (Silvestri) [01:00]
 
Całkowity czas: 48:51
skład:
Jon Bon Jovi – Vocals, Acoustic Guitar, Electric Guitar, Solo Guitar, 12-String Acoustic and Electric Guitars, Piano, Harmonica. Danny Kortchmar – Electric and Acoustic Guitars. Aldo Nova – Electric and Acoustic Guitars, Keyboards, Tambourine. String Arrangement. Jeff Beck – Solo Guitar. Robbin Crosby – Acoustic Guitar. Waddy Wachtel – Guitar, Slide Guitar. Benmont Tench – Organ, Piano. Elton John – Piano, Vocals. Little Richard – Piano, Vocals. Phil Parlapiano – Accordion. Randy “Love Man” Jackson – Bass. Bob Glaub – Bass. “Handsome” Kenny Aronoff – Drums. Alan Silvestri – String Arrangement. The Runners – Hand Claps. Myrna Matthews – Backing Vocals. Julia Waters – Backing Vocals. Maxine Waters – Backing Vocals. Lou Diamond Phillips – Vocals.
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,4

Łącznie 12, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
26.06.2014
(Recenzent)

Bon Jovi, Jon — Blaze Of Glory

Jak to mawiają w internetach: challenge accepted. Kolega Paweł sobie zażyczył, żeby wskazać mu takiego wykonawcę [w domyśle: w ramach komercyjnego metalu/hard rocka], który na jedną płytę właduje 10 świetnych numerów. Ależ proszę (miało pójść w przyszłym roku na Ćwiarę, ale będzie teraz). Zarazem to płyta ważna dla piszącego te słowa, bo w pewnym momencie (też podstawówka, bodaj siódma klasa) przestawiła co nieco jego myślenie o muzyce. Wcześniej słuchało się generalnie przebojów, a reszta albumu była, bo była, a jakby jej nie było, to Piotruś by pewnie nie zauważył. Akurat „Blaze Of Glory” (wtedy w postaci nie całkiem legalnej kasety) to był punkt przełomowy. Utwór tytułowy (wyciągnięty na sam początek – wtedy nikt się nie przejmował wybraną i przemyślaną przez autora kolejnością utworów) sobie, ale w miarę słuchania okazało się, że dalej też jest dużo, dużo dobrego. I mniej więcej od tej pory zaczęło się odbieranie płyt jako mniej lub bardziej przemyślanej całości.

Bon Jovi to był dla mnie (tak gdzieś do 2002, bo potem panowie stracili całą wenę) zespół pojedynczych, świetnych utworów i takich sobie, dopychanych wypełniaczami, trochę przeprodukowanych płyt zespołowych i niezłych płyt solowych. Ta bodaj najsłynniejsza pojawiła się trochę przypadkiem. Twórcy filmu „Młode strzelby II” chcieli wykorzystać „Wanted Dead Or Alive”, ale Jon Bon Jovi nie zgodził się, bo utwór o motocyklistach miał niewiele wspólnego z westernem opowiadającym historię Billy’ego Kida. Sam napisał trochę nowych utworów, mniej lub bardziej utrzymanych w westernowej poetyce (w tym – nabazgrany naprędce na serwetce, gdy wspólnie z aktorami wcinał hamburgery – przebojowy „Blaze Of Glory”), ale zespół nie bardzo się kwapił do pracy nad nimi: panowie dopiero co wrócili z wyniszczającej trasy koncertowej (232 występy na 5 kontynentach). Kazał pan, musiał sam: Jon zaprosił do studia grupę muzyków sesyjnych, szereg cenionych gości (najwięcej pola do popisu dostał Jeff Beck); do filmu trafiły ostatecznie tylko dwie kompozycje, ale Jon postanowił zebrać i wydać na albumie wszystkie i tak latem 1990 pojawiła się jego pierwsza płyta solowa.

Jest to album odmienny niż dokonania macierzystej grupy Jona: nie ma tu zbyt wielu produkcyjnych sztuczek, „Blaze Of Glory” brzmi surowiej niż albumy Bon Jovi, mniej tu klawiszowej zawiesiny, mniej superprzebojowych, wypolerowanych na połysk kawałków; w zgodzie z westernową, kowbojską stylistyką, Jon operuje tu bardziej w rejonach klasycznego amerykańskiego rocka, czegoś, co sami Jankesi nazywają „heartland rock”, zupełnie jakby Jon Bon Jovi co nieco pozazdrościł sukcesów Tomowi Petty czy Bossowi. Na płycie Bon Jovi najprędzej mogłaby się znaleźć ballada „Miracle” – bardzo melodyjna, chwytliwa, z ładnymi wielogłosami i nakładkami wokalnymi w refrenach – ale i ona pod względem brzmienia dość odbiega od płyt macierzystej grupy Jona, więcej w niej teksańskich, pustynnych klimatów niż wypolerowanego glam-metalu. Drugą kompozycją, która miałaby szansę trafić na płyty Bon Jovi, byłby „Never Say Die” – dynamiczny, rozpędzony, przebojowy hard rock, ale i on, mimo pewnego komercyjnego szlifu i sporej chwytliwości brzmi bardziej surowo, produkcja, choć bogata, nie jest przekombinowana, ładnie eksponuje rasowo tnące gitary i dopełniające całość organy. Największą furorę (także za sprawą niezłego teledysku) zrobił utwór tytułowy: rzeczywiście udana, chwytliwa rzecz, po prawie ćwierć wieku nadal wypadająca interesująco, wpadająca w ucho, z fajną solówką gitarową Becka.

Cała reszta płyty to utwory stylistycznie trochę z różnych półek, których wspólnym mianownikiem jest westernowa tematyka. Z jednej strony „Blood Money”, dylanowska w wyrazie ballada, może nie aż tak intrygująca jak dzieła Boba, ale udana (zresztą obie części „Młodych strzelb” zdradzają spory wpływ „Pata Garretta i Billy’ego Kida” Sama Peckinpaha – a w filmie tym jedną z ról drugoplanowych grał właśnie Bob Dylan), z drugiej „Billy Get Your Guns”, ciekawa próba połączenia przebojowego rocka z elementami boogie, ozdobiona fortepianowymi inkrustacjami Eltona Johna, z jeszcze innej – trochę knajpiane, jakby zaczerpnięte prosto z jakiegoś saloonu „You Really Got Me”, tym razem z gościnnym udziałem Little Richarda… Do tego kilka petard pierwszej wielkości. „Never Say Die” to na pewno utwór sporej klasy, a są tu dwie rzeczy naprawdę wielkie. Przede wszystkim najlepszy na płycie (i chyba w całym dorobku Jona) „Santa Fe”: podniosły, dramatyczny, z partiami smyczków dodatkowo podnoszącymi napięcie i świetnym wokalnym popisem samego kompozytora (który popisuje się też fajnymi solówkami gitarowymi). „Justice In The Barrel” ma długi, iście filmowy wstęp, w którym fragmenty dialogów z filmu zderzają się z niby-indiańskimi recytacjami i kobiecymi wokalizami, potem całość przechodzi w opartą na fajnym riffie, nie aż tak dramatyczną jak „Santa Fe”, ale utrzymaną na podobnym poziomie kompozycję. Do tego chór gospel ciekawie ubarwiający „Bang A Drum” i klasyczna rockowa ballada „Dyin’ Ain’t Much Of A Livin’” prawie na koniec. Prawie, bo jeszcze jest – trochę doklejona, ale w sumie pasująca nastrojem – minutowa impresja dźwiękowa z filmu.

Dziesięć utworów, na całkiem równym poziomie, bez wypełniaczy, bez słabych momentów, do tego całość brzmi rasowo: brzmienie bywa bogate, ale nie ma tu typowego dla Bon Jovi przeprodukowania, do tego słychać, że powoli zaczyna się kolejna dekada: całość brzmi bardziej naturalnie, bez wszechobecnych syntezatorów, bez elektronicznych bębnów, sporo tu fortepianu i organów, a przede wszystkim gitar. Kawał przebojowej, chwytliwej, świetnie zagranej i dobrze wyprodukowanej muzyki, jedna z najciekawszych płyt tej bardziej komercyjnej odmiany rocka przęłomu lat 80. i 90. Choć „Prisoners In Paradise” było na równie dobrym poziomie.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.