„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – suplement filmowy
Niby na początku plan zakładał napisanie kilku słów w dwupłytowym „Legacy Box”, którego wartość jest więcej aniżeli warta wzmianki. Dokument na pierwszej płytce oraz garść kilku klipów i koncertowych fragmentów na drugiej z których zdecydowanie najbardziej oczy cieszą nieco naiwne, ale urocze „Silhouette” (make-up i cylinder Bornemanna – pierwsza klasa), „Heartbeat” (po prostu Eloy gra z playbacku), „The Sun-Song” z archiwów telewizji WDR, czy „Poseidon’s Creation” z trasy „The Tides Return Forever” składają się na całkiem miły zestaw. Na nieszczęście mamy przeciwwagę w postaci koszmarków pokroju „Rainbow” i „Voyager Of The Future Race”, w których ciężko powiedzieć co drażni bardziej; płytkość samych utworów, czy udawanie grania (zwłaszcza tzw. perkusisty, który składa w swój występ równie wielki wysiłek co menel w walkę z porannym rozwolnieniem). Niemniej jako, że właśnie te miernej jakości obrazy przysłaniają całość wydawnictwa, uznałem, iż należy sięgnąć po drugą w wideografii pozycję, a mianowicie „Live Impressions: Mainz 2012/Loreley 2011”.
Nie wiem do końca jak mam traktować omawiane DVD. Niby oficjalne nie jest, jednakże może nabyć je poprzez stronę zespołu. Zresztą ze względu na opisane poniżej powody, prawda leży gdzieś pośrodku.
Przede wszystkim jakość całości. Fragmenty występu w Phoenix Halle w Moguncji – stanowiące lwią część wydawnictwa – mają charakter niewiele ponad amatorski. Koncert zarejestrowany został z zaledwie dwóch kamer (od pewnego momentu pojawiają się obrazki z trzeciej, jednak trudno się oprzeć wrażeniu, iż był on nagrywany co najwyżej tabletem), do tego dźwięk brzmiący jak nieco lepszej jakości bootleg. Dla kogoś kto przywiązuje wagę do tego typu detali, rzecz zapewne istotna, jednak dla prawdziwych fanów Eloy (takich jak ja i Wojciech) – już zupełnie nie. Zresztą taka garażowa jakość - jakby nie patrzeć - sprawia wrażenie, że rzeczywiście było się na tym koncercie.
Wspomniane wydawnictwo DVD należy traktować jedynie jako uzupełnienie „Reincarnation On Stage” (lub raczej jako przedsmak; ukazało się wszkaże rok wcześniej). Nie ma tutaj niczego, czego nie ma omawianej przeze mnie tydzień wcześniej ostatniej płycie koncertowej kapeli się nie znalazło. Są i świetne, klasyczne „Child Migration”, „Mysterious Monolith”, „Illuminations”, czy „Decay Of Logos” jak i nowsze, ale wcale nie wypadające gorzej “Age Of Insanity” oraz „Paralyzed Civilazation”. W sumie takie niby-pompatyczne „The Tides Return Forever” również nie nuży. Nawet nie można się przyczepić, że brakuje tutaj tych kilku bardziej epickich fragmentów (“The Apocalypse”, “Poseidon’s Creation”), gdyż dzięki temu obraz zyskuje na dynamice i nośności.
Co innego (szkoda, że tylko) dwa fragmenty występu kapeli rok wcześniej na festiwalu „Night Of The Prog” na niemieckiej wyspie Loreley. Mała betonowa scenka, niewielka przestrzeń odgradzająca muzyków od fanów (coś na wzór miniaturki sopockiej Opery Leśnej) ... Całość sprawia wrażenie dość lokalnego, sympatycznego festynu. Do tego bardziej profesjonalna realizacja całości też robi różnicę.
„Follow The Light” (tak krytykowany przeze mnie przy okazji „Reincarnation On Stage”) wypada całkiem fajnie, chyba głównie dlatego, że zabrzmiał jako pierwszy po filmowej amatorszczyźnie z Moguncji. Może znów brakuje mocy (zwłaszcza żeńskich partii wokalnych), ale całe te osiem minut się całkiem miło ogląda. „Awakening Of Concioussness” to takie nieco mdłe zakończenie całości, jednak nie rzutujące w jakikolwiek negatywny sposób na półtoragodzinne obcowanie z muzyką Mistrza Franka i jego zespołu.
Rzecz mimo wszystko bardziej dla fanów, aniżeli dla przypadkowego przechodnia. Wprawdzie materiał z Moguncji poddano obróbce i doszlifowano jak tylko się dało, jednak ogólna jakość może zaniżyć ocenę.
Na szczęście dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Dla Wojciecha pewnie też nie. Liczy się muzyka.