Karnawał AD 2014 z ArtRockiem – czyli coś miłego w słuchaniu, a przy tym niebanalnego. Odcinek VI.
Zaczęli jako mocno punkowa załoga, po czym po kilku latach emploi zaczęło się zmieniać. Flirt z raczkującą nową falą z jednej strony, wielka popularność przebojowego „Heart Of Glass” z drugiej… i tak Blondie z niezłej punkowej grupy stopniowo przesunęła się na stronę nowej fali połączonej z pop-rockiem. Czy było to złe posunięcie? Nie do końca, bo zespół nadal nagrywał sensowne, udane płyty, a że bardziej piosenkowe, przebojowe? Takie lekkie piosenki, nierzadko zresztą pożenione z niezbyt banalnymi, ciekawymi tekstami, to trzeba umieć napisać. Debbie Harry, Chrisowi Steinowi i spółce udawało się to dość długo. Tak naprawdę dopiero ostatnia przed trwającym sporo ponad dekadę rozstaniem płyta „The Hunter” była porażką.
„Autoamerican” to akurat płyta poprzedzająca „The Hunter”. Nie jest to album nawet w przybliżeniu tak udany jak świetne „Parallel Lines”, tym niemniej, co nieco dobrego można tu z powodzeniem znaleźć. Przede wszystkim największy przebój z tej płyty, przeróbka „The Tide Is High” The Paragons. Wbrew pozorom, takie lekkie, przebojowe, bezpretensjonalne reggae – to trzeba umieć zagrać, linia między banałem a fajną piosenką jest tu cieniutka – a Blondie zdecydowanie wyszli tu obronną ręką, w sporej mierze dzięki interpretacji wokalnej.
Blondie na tej płycie zaproponowali zresztą niezły kalejdoskop różnych stylów. „Here’s Looking At You” to, jak już sugeruje tytuł, skok w krainę jazzującej, kabaretowo-musicalowej piosenki lat 40., co nieco tylko podbitej dyskretną elektroniką; podobnie (może bez tych jazzujących pierwiastków) wypada zamykające całość „Follow Me” (zresztą, ten drugi utwór to przeróbka piosenki z musicalu „Camelot”). Z zupełnie innej beczki jest dynamiczny, pełen syntezatorowych szaleństw i gitarowych dźwięków, jakby zapowiadający dance-punkowe odjazdy czasów nowej rockowej rewolucji „Angels On The Balcony” Destriego (choć wytwórnia coraz bardziej traktowała Blondie jako Debbie Harry i grupę muzyków towarzyszących – vide okładka płyty, grupa postanowiła podkreślić zespołowy charakter Blondie – oprócz sztandarowego duetu Harry-Stein, na płycie znalazły się utwory właśnie Destriego i Nigela Harrisona). Jimmy zresztą prezentuje się tu jako całkiem dobry twórca: „Do The Dark” to zgrabna, mocno elektroniczna nowofalowa piosenka, a do „Walk Like Me” przeniknęło całkiem sporo z dawnej zadziorności i ekspresji Blondie, nie tylko za sprawą cośkolwiek punkowej rytmiki i wyeksponowania sekcji rytmicznej. Nieco mniej udana jest „Live It Up” Harrisona, ładna, ale co nieco pozbawiona wyrazu popowa piosenka. Zresztą Chrisowi Steinowi też przydarzyła się wpadka: „Live It Up”, trochę zbyt schematyczny utwór w klimacie co nieco kojarzącym się z disco końca lat 70. Do tego co nieco eksperymentów: w „Rapture” pojawia się swoisty pastisz rozwijającego się dopiero rapu, zaś otwierająca całość „Europa” to iście filmowe, ponure brzmienia syntezatorów i aktorska recytacja Debbie Harry.
Trochę dziwna to płyta. Są tu momenty piękne, ale niestety słychać też, że zespół zaczyna tracić energię i wenę twórczo-wykonawczą. Tym niemniej, jest tu kilka naprawdę solidnych piosenek. Na karnawał – a czemu by nie?