Od czego drodzy czytelnicy zaczynamy nowy rok?
Pan w sweterku w serek się wyrywa do odpowiedzi. Tak? Od kaca. Też. Tyle, że nie o to chodzi. Pani w okularach spróbuje? Od postanowień noworocznych. Hm… Złożona sprawa, bo zwykle it doesn’t work. Ale ja dawno temu podjąłem pewne noworoczne postanowienie, którego udało mi się dotrzymać – mianowicie – żadnych noworocznych postanowień. Zresztą o to też mi nie chodziło. Może jeszcze ktoś spróbuje? Pan tak nieśmiało tą rękę podnosi, no odważnie. Słucham? Remanent. Dokładnie tak! Nowy rok zaczyna się od remanentów. U nas nie będzie inaczej.
Dzisiaj jednak krążek, który znam od dobrych kilku miesięcy, ale jakoś nie miał szczęścia, żeby trafić pod moje pióro. Tyle to dziwne, że to jedna z moich ulubionych płyt z zeszłego roku. Ale zazwyczaj mam dość spore problemy, żeby coś więcej napisać o dobrych płytach, które są po prostu zestawami dobrych piosenek. A „Trouble Will Find Me” jest właśnie czymś takim.
The National już od dobrych kilku lat było pieszczochem wielu krytyków, ale mnie te ochy i achy nie wzruszały, bo sama muzyka zupełnie do mnie nie trafiała. Zmieniło się to przy okazji albumu „High Violet” i ich występu na Openerze w 2011 roku. Nie pamiętam dokładnie, co było najpierw koncert (transmisja w Trójce), czy płyta – chyba płyta. Kiedy ukazało się „Trouble Will Find Me”, z automatu znalazło się kręgu mojego zainteresowania, a co najważniejsze, nie rozczarowało.
Amerykanie to jeden z zespołów wrzucanych do bardzo pojemnego worka zwanego Indie-rockiem, ale tam wrzuca się tak różne rzeczy, że samo określenie „Indie” mówi bardzo mało. Wiadomo tylko, że nie jest to coś, co grają stacje dla ogólnej ludożerki. Muzyka The National łączy psychodelię, folk i nową falę, w takiej dość łagodnej, piosenkowej wersji. Co prawda kapel grających podobnie trochę jest, ale akurat tą wyróżnia to, że dorobiła się czegoś w rodzaju własnego stylu. I pewnie jeszcze, że jest taka jakby bardziej brytyjska (Tindersticks…?). Zresztą właśnie Europa najpierw doceniła Nacjonalistów, dopiero potem zostali docenieni w rodzinnych stronach.
„Trouble Will Find Me” przede wszystkim urzeka klimatem, a ten budują zwiewne piosenki o nieco nieoczywistych melodiach, które może i specjalnie na przeboje się nie nadają, ale w głowie pozostają. I ta melancholijna, jakby jesienna aura całej płyty, chociaż wydano ją na wiosnę. Snuje się powoli i snuje się, z utworu na utwór, a my coraz bardziej zapadamy się w tą muzykę, zapominając o Bożym świecie i że tam po drodze trzeba wysiąść na jakimś przystanku, bo się do roboty jedzie. Właśnie dzisiaj rano mało nie pojechałem na następną wioskę, zamiast wysiąść pod moim ośrodkiem zdrowia. No ale za to można ten album lubić jeszcze bardziej.
Pewne osiem gwiazdek.