ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu National, The ─ Alligator w serwisie ArtRock.pl

National, The — Alligator

 
wydawnictwo: Beggars Banquet 2005
 
1. Secret Meeting [3:46]
2. Karen [4:00]
3. Lit Up [2:57]
4. Looking for Astronauts [3:24]
5. Daughters of the Soho Riots [4:00]
6. Baby, We'll Be Fine [3:23]
7. Friend of Mine [3:27]
8. Val Jester [3:02]
9. All the Wine [3:17]
10. Abel [3:39]
11. Geese of Beverly Road [4:58]
12. City Middle [4:29]
13. Mr. November [3:55]
 
Całkowity czas: 48:24
skład:
Aaron Dessner - guitars, bass; Bryce Dessner - guitar (bracia), Scott Devendorf - guitars, bass; Bryan Devendorf - drums (również bracia); Matt Berninger - vocals
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,8
Arcydzieło.
,9

Łącznie 31, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
24.09.2005
(Recenzent)

National, The — Alligator




Tak naprawdę spis utworów, znajdujących się na tym albumie, powinien wyglądać tak:

1. Secret Meeting
2. Karen
3. Lit Up
4. Looking for Astronauts
5. Daughters of the Soho Riots
6. Baby, We'll Be Fine
7. Friend of Mine
8. Val Jester
9. All the Wine
10. Abel
11. Geese of Beverly Road
12. City Middle
13. Mr. November


Niezwykłe bogactwo melodii, co ważne - nie takich, do jakich zostaliśmy przyzwyczajeni przez wielkie medialne odkrycia ostatnich miesięcy czy lat. To atut największy. A obok niego bardzo dobra, choć dość skromna rockowa aranżacja oraz przepiękna barwa barytonu Matta Berningera, najbardziej tu odpowiadająca za specyficzny klimat płyty. Ten jakby zmęczony życiem ton bynajmniej nie męczy ni nudzi, bo Matt regularnie odchodzi od swojej żałobnej maniery. Wskakując, dla odmiany, na przykład w ton dramatyczny (w momentach raczej nieprzypadkowych, "I'm so sorry for everything.", pod koniec wyśpiewane już dodającą wiarygodności chrypką). Muzyka grupy brzmi tym dosadniej, że The National w słowach nie przebierają, co oznacza zresztą także pożegnanie z karierą w MTV. Nie, choć zespół ma w nazwie "The" (ale bez "s" na końcu) i został doceniny przez sporą część krytyków, The National kolejnym produktem mediów zdecydowanie nie jest.

Proszę się jednak określeniami typu "dramatyczny" zbytnio nie przejmować, bo Alligator nie jest płytą wymagającą wielkiego wysiłku czy szczególnego skupienia, choć z czasem sama je dla siebie wygrywa. Smutek - jasne, ale też jakiś podskórny optymizm i pogoda ducha. Charakterystyczne dla albumu jest to, że znaczna część utworów składa się nie tyle ze zwrotek i refrenów, ale wyłącznie z tych drugich. Mam tu na myśli zdumiewającą melodyjność, chwytliwość i swego rodzaju moc ściągania uwagi słuchacza i przykuwania jej do wypływających z głośnika dźwięków (niektórzy wolą angielskie słowo hook - ja nie). Równie charakterystyczne jest natychmiastowe niemal przechodzenie do rzeczy, ażeby nawet przez moment nie narażać się na oskarżenie o granie na czas. Bardzo konkretne granie. Stąd średnia długość utworów wynosi około 3,5 minuty. Z tego samego powodu po pierwszych dziesięciu piosenkach zadziwia już taki drobiazg jak spokojny, okraszony dźwiękami fletu tudzież innych instrumentów dętych i smyczkowych, wstęp do "The Geese of Beverly Road". Później wszystko wraca do normy, bo już pierwsze sekundy "City Middle" z pominięciem jakiegokolwiek wstępu wypełniają słowa zwrotki. To znaczy - słowa refrenu.

Jeśli jeszcze nie do końca wiecie, o co mi chodzi z tymi refrenami, to polecam niesamowite - jeszcze raz, bo mogło umknąć uwadze w gąszczu słów - niesamowite zamknięcie albumu. Nieledwie czterominutowy "Mr. November", obok otwierającego płytę "Secret Meeting" najlepszy kawałek na płycie, składa się aż z czterech fantastycznych "refrenów". I praktycznie niczego więcej. Aż chce się wraz z zespołem wykrzyczeć "I won't fuck us over, I'm Mr. November. I'm Mr. November, I won't fuck us over!". Spokojnie, to tylko o trudach rejestrowania ostatniego utworu sesji nagraniowej. Jak widać - trudach niemałych, ale jak słychać - wartało.


 


PS. Doskonałego "Secret Meeting" w wersji singlowej - niestety w nieco innej aranżacji niż na albumie - posłuchać można, przynajmniej na dziś dzień - patrz data dodania recenzji, tutaj (lewy górny róg, po uprzednim wybraniu rodzaju łącza).