ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Portishead ─ Roseland New York w serwisie ArtRock.pl

Portishead — Roseland New York

 
wydawnictwo: Go! Beat Records. 1998
 
"Humming"
"Cowboys"
"All Mine"
"Half Day Closing"
"Over"
"Only You"
"Seven Months"
"Numb"
"Undenied"
"Mysterons"
"Sour Times"
"Elysium"
"Glory Box"
"Roads"
"Strangers"
"Western Eyes"
 
Całkowity czas: 93:00
skład:
Portishead:
Beth Gibbons - Vocals, guitar/ Geoff Barrow - Decks, drums, musical director/ Adrian Utley - Guitar, Moog, kabassa, musical director, orchestral arrangements
with
John Baggot - Keyboards, piano/ Clive Deamer - Drums, percussion/ Jim Barr - Bass, double bass/ Andy Smith - Decks/ John Cornick, Dave Ford, Will Gregory, Andy Hague & Ben Waghorn - Horns/ Nick Ingman - Orchestra conductor, orchestral arrangements/ New York Philharmonic – Orchestra
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,3

Łącznie 8, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
14.09.2013
(Recenzent)

Portishead — Roseland New York

 

Dokształt koncertowy. Semestr drugi.

 Wykład osiemnasty.

 Powiem szczerze, że trudno mi sobie wyobrazić współczesną muzykę rozrywkową bez Portishead. I żeby osiągnąć taką pozycję wystarczyło im dwie płyty. Wiem, jest trzecia, dla niepoznaki zatytułowana „Third”, ale to już tak na zasadzie, że mistrz przyszedł, pokazał klasę i poszedł sobie dalej, a reszta się dalej meczy z oporną materią. Te dwie pierwsze tak skutecznie zamieszały, że potem nic już nie było takie samo. Portishead nie wymyślili trip-hopu, bo wcześniej był już Tricky, Massive Attack, ale oni go zredefiniowali, a właściwie użyli go jako platformy do tworzenia swojej muzyki.

 Pamiętam, że wtedy, w 1994 stali się gwiazdami jeżeli nie z dnia na dzień, to z tygodnia na tydzień. To była jesień 1994 roku i nagle w radiu i MTV (to były czasy, kiedy ta stacja nadawała muzykę) zaczęło być pełno „Sour Times”, kawałka, który niesamowicie wyróżniał się spośród innych przebojów. Rytm, który jeszcze wtedy kojarzył się z klubami tanecznymi, ale melodia i wokal zupełnie nie z tej bajki. I Beth Gibbons – na oko nieco niepewna siebie, neurotyczna i wycofana, śpiewająca min. o tym, że tam gdzie mieszka jest tak nudno, że nawet łzy nie chcą płynąć.

 Mimo tak pesymistycznego podejścia do życia (za teksty odpowiadała Beth Gibbons) zespół odniósł wielki, światowy sukces, który… nie bardzo miał ochotę zdyskontować. Po trzech latach nagrał drugi album, przyjęty równie dobrze, a jeszcze rok później, album koncertowy i zamilkł na dziesięć lat. Ponoć głównie za sprawą  wokalistki, którą cały ten zgiełk wokół zespołu po prostu niesamowicie męczył.

 Ten koncert jest o tyle niecodzienny, że do nagrań zaangażowano orkiestrę. A niecodzienność tej sytuacji polegała nie na tym, że z orkiestrą, tylko, że orkiestra do takiej muzyki. Bo jeśli słucha się „Dummy” i „Portishead” to orkiestrowe aranżacje nie jest nam tak łatwo  sobie wyobrazić. Chociaż  – smyki, trąby – to się tam przecież zdarzało. Tyle, że zwykle osobno, a tu mamy wszystko razem i do tego dużo więcej. Ale szczerze mówiąc orkiestra  wielkiego szału nie robi – zgadza się, wszystko brzmi potężniej, z większym rozmachem, pełniej. W zasadzie jest to jednak tylko akompaniament. Podgrywają to tu, to tam, a bardziej rozpędzili się tylko w „Strangers”. To znaczy, że jest niepotrzebna? Nie, jest potrzebna, bo ta muzyka dzięki temu naprawdę zyskuje, ale można było to wykorzystać lepiej.

 Jak zwykle w przypadku takich koncertów wiele do oglądania nie ma – zespół na scenie gra. I chyba nawet sami twórcy zdaja sobie z tego sprawę, bo dla urozmaicenia jest trochę przebitek z obrazkami z nowojorskiej ulicy. Prawdę mówiąc, trudno jest wiele więcej wydusić pod względem wizualnym z  Portishead. Beth Gibbons na scenie to nie jest żywioł – „przyczepiona” do mikrofonu, czasem z gitarą, a częściej z papierosem. Barrow i Utley też mają poważniejsze rzeczy do roboty niż ganiać po scenie z instrumentami. Ale muzycznie to naprawdę znakomity koncert. Zagrali obie płyty prawie w całości, nie zabrakło żadnego z tych najbardziej znanych utworach, jak „Glory Box”, czy „Sour Times”, entuzjastycznie przyjętych przez publiczność. Która z pewnością  wiedziała, czego może się spodziewać i że na pewno nie wielkiego widowiska, tylko przede wszystkim wielkiej muzyki. I dokładnie to dostała.

 Jakby nie było, czy ta orkiestra mogła zagrać lepiej, czy nie – „Roseland New York” to potęga.

 Dziewięć gwiazdek z plusem.

 Kilka danych taktyczno-technicznych – koncert został nagrany w Nowym Jorku 24 lipca 1997 roku, wydany na kasecie VHS rok później, a na DVD w 2002 roku  (z różnymi dodatkami). Płyta audio ukazała się w 1998 roku, ale jest krótsza od wersji z obrazkami o około pół godziny, poza tym część utworów pochodzi z innych koncertów.

 I pytanie, jedno:

  - Kto z kursantów ładnie mi napisze co to była za afera z tzw. trzecią płytą Portishead (sprawa się działa pod koniec lat dziewięćdziesiątych), to dostanie 5 punktów.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.