Troszkę spóźniona recenzja ostatniego studyjnego wydawnictwa Brytyjczyków z Credo, wszak album pojawił się na rynku dwa lata temu. Cóż, sam zespół biegłością w wydawaniu kolejnych krążków również nie grzeszy. Przypomnijmy, że formacja zadebiutowała w 1994 roku albumem Field Of Vision, by dopiero... jedenaście lat później pochwalić się drugim krążkiem – Rhetoric, chyba najlepszym swym dokonaniem. Po drodze było jeszcze DVD This Is What We Do – Live In Poland zarejestrowane w katowickim Teatrze Wyspiańskiego i wydane przez nasz rodzimy Metal Mind.
I oto po sześciu latach od wydania Rhetoric muzycy postarali się o trzeci studyjny materiał, który wielkich stylistycznych zmian nie przyniósł. Against Reason jest bowiem zestawem ośmiu kompozycji przygotowanych wprost dla wielbiciela neoprogresywnego rocka. Dodajmy od razu – zestawem nieco przydługim (70 minut) i chwilami nużącym. No ale artyści pozwalają słuchaczowi tylko na dwa krótkie, ponad trzyminutowe, oddechy: instrumentalny i przestrzenny Against Reason oraz nastrojowy i balladowy zarazem Reason To Live. Reszta to około dziesięciominutowe cegły z całymi swoimi neoprogresywnymi wadami i zaletami, które z pewnością nie wznoszą albumu do poziomu wspomnianego już Rhetoric.
Muzykom zabrakło przede wszystkim pomysłu na przejmujące melodie, których nie brakowało na poprzedniku. Do tego niektóre numery wydają się rozciągane i rozbudowywane na siłę. Przykładem niech tu będzie Cardinal Sin, z początku z fajną, bujającą rytmiką, podkreśloną funkującym basem, oraz z ładnym zwolnieniem, zawierającym kunsztowną partię solowej gitary i jesienne dźwięki instrumentów klawiszowych. Niestety, jego końcówka została jakby sztucznie doklejona dla pewnego kontrastu. Niepotrzebnie. Albo weźmy taki rozpoczynający całość Staring At The Sun, mający ciekawszą zwrotkę, niż na siłę przebojowy refren.
Reszta to neoprogowa średnia będąca kalką patentów słyszanych już na płytach takich formacji jak Shadowland lub Arena, tak z okolic albumu Contagion. Klawiszowe zagrywki, gitarowe aranżacje, czy harmoniczne wokale nie pozostawiają w tym względzie złudzeń (w sumie nie powinno to dziwić, wszak obok Mike'a Varty'ego przy materiale w studiu grzebał Karl Groom). Warto wszakże dodać, że udało się panom najlepszą rzecz zostawić na sam koniec. The Ghosts Of Yesterday ma i przyzwoity refren, ciekawe gitarowe solo a i trochę delikatnego jazzu w klawiszowych formach. Niezła płyta, można posłuchać.