ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu 30 Seconds To Mars ─ Love Lust Faith + Dreams w serwisie ArtRock.pl

30 Seconds To Mars — Love Lust Faith + Dreams

 
wydawnictwo: Virgin Records 2013
 
1. Birth (J.Leto) [02:07]
2. Conquistador (J.Leto) [03:16]
3. Up In The Air (J.Leto) [04:43]
4. City Of Angels (J.Leto) [05:02]
5. The Race (J.Leto) [03:40]
6. End Of All Days (J.Leto) [04:46]
7. Pyres Of Varanasi (J.Leto) [03:12]
8. Bright Lights (J.Leto) [04:51]
9. Do Or Die (J.Leto) [04:07]
10. Convergence (S.Leto) [01:53]
11. Northern Lights (J.Leto) [04:44]
12. Depuis le Debut (J.Leto) [02:33]
 
Całkowity czas: 44:43
skład:
Jared Leto – Vocals, Guitars, Bass Guitar, Keyboards, Synthesizers. Shannon Leto – Drums, Percussion, Synthesizers. Tomo Milicevic – Guitars, Bass Guitar, Keyboards, Cello, Violin.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,4
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 11, ocena: Album słaby, nie broni się jako całość.
 
 
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
06.08.2013
(Recenzent)

30 Seconds To Mars — Love Lust Faith + Dreams

Jared Leto – Angel Face z “Fight Club” (ten, któremu w pewnym momencie Norton masakruje buźkę) – już od ponad dekady z powodzeniem oddaje się karierze muzyka rockowego jako szef i frontman 30 Seconds To Mars. Z całkiem przyzwoitym efektem artystycznym: zespół tworzył może nie wybitne, ale na pewno ciekawe i dobrze rokujące na przyszłość płyty, na czele z zadziorną, charakterną „This Is War”, w którym solidne rockowe granie interesująco podbito elektroniką. Parę lat minęło i oto zespół przedstawił swoje kolejne dzieło.

O ile w przypadku poprzednich albumów 30 Seconds To Mars każdy był lepszy od poprzedniczki, tak „Love Lust Faith & Dreams” niestety poprzedniczce wyraźnie ustępuje. Nie żeby brakowało tu ciekawych fragmentów: taki “Conquistador” ma przyjemny riff, jakby nieco z zeppelinowskiej szkoły (choć początek tego utworu bardziej może się kojarzyć z “Manic Depression” Hendrixa). Ładnie wypada wieńczące całość „Depuis le Debut”, w którym akustyczny początek znajduje intrygujące elektroniczne dopełnienie.

Właśnie, elektronika – o ile w przypadku „This Is War” stanowiła jedynie dopełnienie brzmienia, tak tutaj wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan. Niezłym przykładem takiego elektronicznego rocka jest choćby „City Of Angels” – wstęp ładnie rozprowadzony fortepianem, do tego trochę kontrastów. „The Race”, mimo dość kiczowatego wstępu, całkiem fajnie żeni ze sobą partie gitar i ścianę dźwięku syntezatorów. „Bright Lights” ma w sobie coś z melodyki OMD z klasycznego okresu, może jedynie nieco podbitej gitarami.

Chwilami panowie nieco jednak z tą elektroniką przesadzają – taki „Up In The Air” przy sensownym zaaranżowaniu byłby świetną rockową petardą, ale syntezatory kompletnie go przytłaczają – może daleko tutaj do Muse, absolutnych mistrzów tego, jak aranżacją można całkowicie spieprzyć nieźle rokujący utwór, ale z tego utworu dało się wyciągnąć więcej. Podobnie wiolonczelowy wstęp do „Pyres Of Varanasi” pięknie rokuje – ale potem pojawia się elektroniczny puls i czar nieco pryska; wrażenia nie poprawia nawet bliskowschodnia partia wokalna w środkowej części nagrania. Poza tym, często słychać, że te utwory tworzono z myślą o gitarowym graniu, po czym gitary zastąpiono – trochę na siłę – syntezatorami. Szkoda, bo jak pokazuje przykład „Conquistadora”, 30 Seconds To Mars AD 2013 miał duży potencjał, którego nie wykorzystano.

Z „Love Lust Faith & Dreams” problem jest jednak głębszy: zabrakło tu sensownych melodii. Bardziej zapada w pamięć brzmienie, niż konkretne utwory, spora część płyty wydaje się być pozbawiona treści muzycznej, nośnych motywów czy ciekawych riffów (choćby i syntezatorowych). Jared Leto miał ciekawy pomysł (album od strony tekstowej stanowi – dość luźny, przyznajmy – koncept, wyznaczony przez cztery elementy wymienione w tytule, stanowiące zarazem cztery segmenty, na jakie podzielono płytę) – ale, niestety, nie udało mu się go przełożyć na utwory, dzięki czemu płyta, choć trwa przepisowe trzy kwadranse, wypada monotonnie. No cóż, miejmy nadzieję, że to chwilowe wahnięcie formy – mamy już absolutnych mistrzów bardzo hałaśliwego i kompletnie pozbawionego treści grania w postaci Muse, szkoda byłoby, gdyby o kilka rzędów wielkości lepsi 30 Seconds To Mars zaczęli równać do ich poziomu.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.