Cykl wakacyjny odcinek VII.
Opowiadanie o Americanie ma swoje prawa – bez wizyty w Nashville opowieść o amerykańskiej tradycji muzycznej byłaby po prostu niepełna. Właściwie problem sprowadza się do tego, który z ogromnej liczby albumów wybrać. Ładna okładka, kobieta obdarzona tyleż silnym, niepokornym charakterem, co mocnym głosem o szerokiej skali, do tego płyta zwięzła, konkretna, należycie zróżnicowana i ciekawa. Dziś gwiazdą odcinka będzie Martina McBride.
Szersza publiczność miała okazję usłyszeć o pani McBride wiosną 1994 za sprawą pewnego singla, pochodzącego z jej drugiej płyty „The Way That I Am”. A szerzej: teledysku. W bardzo mocny, dosadny sposób pokazującego problem tak przemocy domowej, jak i obojętności otoczenia na nią. Opowiadana z perspektywy małej dziewczynki, na co dzień przeżywającej traumę agresywnego ojca-alkoholika i matki-ofiary przemocy, historia kończyła się w sposób szokujący: mamę aresztowano za podpalenie domu (w domyśle: z mężem w środku…), trafiła do więzienia za zabójstwo, dziewczynka zaś do rodziny zastępczej… Tytułowy „Independence Day” był właśnie dniem wybawienia na zawsze od przemocy domowej. Nic dziwnego, że amerykańskie media podeszły do piosenki nieco jak do jeża. Tym niemniej nagranie zdobyło sporą popularność. I zwróciło uwagę na postać Martiny McBride.
Nawet pomijając walory „Independence Day” – bardzo dobrej, świetnie zaśpiewanej (przy całej subtelności interpretacji, czuć w głosie McBride gniew, czuć ledwo hamowaną furię) – „The Way That I Am” jak najbardziej zasługuje na uwagę. Płyta brzmi nowocześnie, świeżo, jest wyprodukowana klarownie, przestrzennie, zgodnie z kanonami lat 90. Brzmienie jest należycie naturalne – bębny brzmią potężnie, ale słychać, że to nie są ośmiokąty Simmonsa; co prawda pojawiają się dźwięki z cyfrowych pudełek, ale w tle, na zasadzie smaczku, zdecydowanie rządzą gitary, w tym chętnie eksponowane akustyczne i oczywiście niezastąpione, miękko śpiewające gitary steel. W „Heart Trouble” zespołowe granie ciekawie uzupełniają dodatki smyczków. Smyczki dodają też uroku balladzie „That Wasn’t Me” – formie bardzo tradycyjnej: wyeksponowany fortepian, gitara akustyczna na pierwszym planie i dodatki elektrycznej w tle. Mocny, dysponujący szeroką skalą głos McBride, należycie wyeksponowany, świetnie dodaje głębi i dramaturgii balladom – choćby dość oszczędnie zaaranżowanej „Where I Used To Have A Heart”.
Zresztą rozrzut stylistyczny na tej płycie jest dość spory: „She Ain’t Seen Nothing Yet” i „Strangers” – z miękko śpiewającą gitarą pedal steel – to na całej płycie najbardziej jednoznacznie country’owe granie (ale nowocześnie zaaranżowane). Poza tym mamy tu do czynienia z połączeniem balladowego rocka w klimacie Melissy Etheridge z country’owymi dodatkami: takie „Ashes”, „Life #9” czy „Independence Day” to w sumie po prostu dobre piosenki w AOR-owych klimatach. Jak najbardziej do posłuchania.
Zaczął się sierpień. Lato w pełni. Pola zbóż łagodnie falują na wietrze. Are you ready for the country?