Cykl wakacyjny – odcinek V.
Jakiekolwiek rozważania na temat Americany byłyby niekompletne, gdyby pominąć w nich bluegrass. Czyli – akustyczną muzykę w prostej linii wywodzącą się z muzyki europejskich imigrantów (głównie z Wysp Brytyjskich), osiedlających się w Appalachach w XVIII wieku, później lekko przyprawioną afroamerykańskimi wynalazkami. Czyli nastrojowe angielskie ballady pomieszane z irlandzkimi tanecznymi skrzypkami i wirtuozerskimi, szybkimi partiami na banjo. Po bluegrass sięgało wielu artystów – Bee Gees, Neil Young (ale Neil jest w ogóle fanem amerykańskiej tradycji muzycznej, więc nic dziwnego), w pewnym momencie nie oparli się nawet The Doors (fakt, na najbardziej eklektycznej i najdziwniejszej płycie w swoim dorobku). Dodajmy do tego całą armię muzyków, którzy wpletli elementy bluegrass w swoje kompozycje (ot, choćby: John Fogerty czy Robbie Robertson)
Jeśli ktoś chciałby się zapoznać bliżej z bluegrass – „Mountain Soul” będzie dobrym wyborem. Jest to album bardzo stylowy – naturalna produkcja, miękkie brzmienia smyczków, akustyczne gitary, dynamiczne, wirtuozerskie wycinanki na banjo, od czasu do czasu charakterystyczne brzmienie gitary slide, uzupełniające całość pochody i rytmiczne zagrywki kontrabasu i czyste, akustyczne brzmienie perkusji. Dodajmy do tego ciepły, miękki głos samej głównej bohaterki (plus okazjonalne duety wokalne). Zdarzają się momenty jakby wprost z jakiejś zabawy tanecznej, gdzie do głosu dochodzą żywe rytmy i irlandzko wycinające skrzypki (ot, choćby otwierające całość „The Boys Are Back In Town”); dominuje tu jednak bardziej melancholijny, balladowy klimat.
Bardzo ciepła, fajna w słuchaniu, melodyjna płyta. Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, co to jest ten cały bluegrass, to jak najbardziej może po ten krążek sięgnąć. Nie ma tu może artystycznych wzlotów, tym niemniej jest to album jak najbardziej do posłuchania.
Lato nadeszło. Już wkrótce pola zbóż będą łagodnie falować na wietrze. Are you ready for the country?