Pionierzy i mistrzowie orientalnego metalu nagrali kolejny, piąty już w swojej dyskografii, studyjny album. Krążek, którego już tytuł zdradza jego przesłanie. Pochodzący z Izraela artyści swoją muzyką chcą pokazać, że ta nie zna żadnych barier – politycznych, narodowościowych, czy religijnych. Bo… wszyscy są jednym. Te słowa nabierają szczególnego znaczenia w miejscu, w którym tworzy Orphaned Land – na skonfliktowanym i naznaczonym dramatyczną historią Bliskim Wschodzie. Ale All Is One oznacza także - jak mówił przed wydaniem albumu wokalista Kobi Fahri - sposób pracy w tej wyjątkowej formacji. Grupie, w której nie ma lidera i wszyscy w jednakowym stopniu odpowiadają za powstające dźwięki.
A te na All Is One nie pozwalają pomylić ich z żadną inną kapelą. Bowiem muzycy w dalszym ciągu, trzymając się ram progresywno – metalowego grania, obudowują je muzyką folkową opartą na bliskowschodniej tradycji, czerpiącej z kultury żydowskiej i arabskiej. Mimo tego nowy album Orphaned Land przynosi dosyć znaczące zmiany. Mocno upraszczając, można powiedzieć, że Izraelczycy… złagodnieli. Praktycznie zrezygnowali z pojawiających się wcześniej elementów deathmetalowych i growlu (ten pojawia się tylko w agresywnym Fail), stawiając na jeszcze bardziej wyrazistą i przystępną melodykę oraz patos. Ci, którzy ukochali sobie kompozycję The Warrior z ostatniego krążka, powinni wiedzieć o czym mówię. Ta wszechobecna wzniosłość i symfoniczność nie wzięła się oczywiście z niczego, gdyż muzycy – nagrywając ten album aż w trzech krajach – zatrudnili przy jego rejestracji ponad czterdzieści osób, w tym chór. Ten, słyszalny już w otwierającym całość numerze tytułowym może nieco zaskoczyć, bowiem hołdując stylistyce symfonicznego metalu mocno pachnie… Nightwish. Na szczęście w kolejnych ozdobionych chórem kompozycjach (The Simple Man, Through Fire And Water, Shama'im, czy Children) takiego wrażenia już nie odnosimy. Słuchając All Is One trudno nie zauważyć, że tym razem większość utworów została podporządkowana nie gitarowym, a symfonicznym aranżacjom. Niekiedy instrumenty smyczkowe odgrywają pierwszoplanową rolę, jak w balladowym Brother, prowadząc w nim – piękny zresztą – główny motyw melodyczny.
W porównaniu do poprzednich wydawnictw to ich najbardziej jednorodny i spójny muzycznie album, choć tradycyjnie przebogaty instrumentalnie. Do tego dobrze skonstruowany. Po naprawdę udanych pierwszych kompozycjach i chwilami nużącej środkowej części płyty otrzymujemy na koniec prawdziwe dwie perły w ich twórczości: Our Own Messiah i Children. I choćby dla nich warto sięgnąć po album, którym Orphaned Land wielkiego kroku do przodu nie czyni, choć… trzyma nim wysoki poziom.