Paweł Penksa to klawiszowiec oraz kompozytor, którego poczynania można kojarzyć z występów w Night Rider oraz Night Rider Symphony. Muzyk dość długo zmagał się z tematem wydania własnego materiału, ale w końcu ten moment nastąpił, a wszyscy sympatycy brzmień opartych na instrumentach klawiszowych, mogą sobie pozwolić na sięgnięcie po kolejną, muzyczną świeżynkę.
Pandemonium zostało skonstruowane przy użyciu pięciu różnorodnych kompozycji o łącznym czasie trwania przekraczającym dwadzieścia osiem minut. Oprócz charakterystycznego brzmienia instrumentów klawiszowych na minialbumie pojawiły się także inne, żywe instrumenty, które mimo z założenia mniejszej roli, wniosły do materiału dużo ożywienia i dodatkowej głębi.
Pandemonium to ciekawe połączenie wpływów różnych, muzycznych kultur. Z jednej strony atakuje nas dużą ilością poplątanych dźwięków i typowo progresywnych, połamanych rytmów, zaś z drugiej potrafi oczarować minimalizmem użytych środków i łagodnym klimatem. To przedziwna, nieco chaotyczna, ale intrygująca mieszanka muzyki symfonicznej, rocka progresywnego i klimatycznych ballad, która potrafi zaskoczyć.
Utwór tytułowy wita nas diabolicznym śmiechem, pędzącymi w przestrzeń dźwiękami instrumentów klawiszowych i świdrującą, pokrętną melodią. Z kolei występująca zaraz potem kompozycja The Valley of Forgotten Dreams to przedniej urody, spokojny, balladowy kawałek. Tuż po jego pierwszych dźwiękach, aż prosi się o ciepły wokal pokroju możliwości Eltona Jona, który z pewnością pogłębiłby baśniowy klimat utworu. Runaway to klasyczna, rockowa kompozycja z ciekawą partią gitary i dobrym akompaniamentem klawiszów, Grey Heaven ponownie czaruje delikatnością i klimatem, a T.B.C. z powodzeniem mógłby znaleźć się w na ścieżce dźwiękowej do filmu, w którym nie brakuje scen batalistycznych i bohaterskich pojedynków.
Minialbum Pawła Penksy to przede wszystkim gloryfikacja instrumentów klawiszowych i im poświęcono najwięcej miejsca. Trzeba przyznać, że umiejętności Pawła stoją na wysokim poziomie, ale nie należy jednak ignorować ciekawych partii gitar, czy sprawnie zaaranżowanej sekcji rytmicznej. Pandemonium słucha się przyjemnie, krążek z powodzeniem może się podobać i to nie tylko fanom muzyki progresywnej. Jednak odnoszę wrażenie, że mimo solidnych podstaw kompozytorskich i instrumentalnych brakuje tu czegoś więcej – iskry szaleństwa czy geniuszu. Jeśli taki element nie pojawi się w nowym materiale, to nisza, w której porusza się Paweł Penksa, może okazać się zbyt wąska na to, żeby udało mu się wypłynąć.